Polonijne Zimowisko  WISŁA`2006 Polonijne Zimowisko


Powrót

O nas

Członkowstwo

Kontakt

 


 

POLONIJNE ZIMOWISKO WISŁA ' 07
Niedziela 05.02.
Już na początku podróży ogrzewanie w naszym wagonie odmówiło posłuszeństwa. Pani Ania zarządziłaprzeprowadzkę do wagonu pierwszej klasy i tak było do samych Czech. Jak wsiedli czescy konduktorzy i zrobili czary mary to zaraz wróciliśmy na dawne miejsca. W Zebrzydowicach czekały nasze panie: p. Agnieszka z p. Basią, no i pan Józef nasz kierowca z odrzutowca (autokaru). Zanim się zorientowałem - nasze walizki już były w autobusie. Podróż do samiutkiej Wisły przebiegała szybciutko... a tu niespodzianka! Podjazd do Ośrodka był tak zaśnieżony i śliski, że nasze walizy trzeba było przewieźć na sankach. Sanki i transport walizek ... prosto do pokojów - załatwili koledzy z innego Zimowiska, którzy też mieszkali w Graniu (tak się nazywa nasz Dom Wczasowy). Ośrodek jest bomba, a my mieszkamy na trzecim piętrze. Nikt nad głowami nam nie tupie i widok na okolice fajny. Po przyjeździe czekał na nas dobry i cieplutki obiad. Później przyszedł czas na rozpakowanie naszych ciężkich walizek, a po kolacji na zabawy integracyjne. Krokodyl pomógł nam poznać nasze imiona. Nasze ciała rozruszał taniec w rytm zabawy Lambada. Drzwi w naszych pokojach zyskały nową ozdobę - były to drzewka, na których pojawiły się listki, a ich kolor był uzależniony od czystości w pokoju.

Poniedziałek 06.02

Dziś od rana już na stoku, najpierw wielkie przymierzanie sprzętu, a później... to się dopiero działo. Instruktor po sprawdzianie podzielił nas na trzy grupy: narciarzy, snowboardzistów i orły sokoły (to ci co śmigają na nartach, jak nie wiem co). A reszta, już po godzinie dawała sobie świetnie radę. Po południu byliśmy w cudnym miejscu... pełnym zwierzątek. Były daniele, jelonki i inne czworonogi, które można było nawet karmić. Nigdy nie widziałem tylu na raz. Daję słowo, byłem dzielny, nie przestraszyłem się ich.:). Karmiłem nawet żubry - rzucałem im buraki. Zresztą jesteśmy w zbójnickiej krainie i dlatego wieczorem uczyliśmy się zbójnickiej piosenki. P. Piotr przedstawił nam regulamin ośrodka i podał co będziemy robić przez najbliższe dni. Aha, byłbym zapomniał, dziś po południu, przez półtorej godziny, spacerowaliśmy po Wiśle i wydawaliśmy pierwsze polskie pieniążki - złotówki. >FotoGaleria<

Wtorek 07.02

Jak pojechaliśmy na stok była piękna pogoda tak jak wczoraj z o 11 to się zaczęło wiać i sypać śniegiem. Wiatr wiał prosto w twarz ale daliśmy radę. I zrobili nam niespodziankę. Do drugiego śniadania, które zabieramy z ośrodku dostaliśmy gorącą czekoladę a kto chciał to nawet z bitą śmietaną. Ja wziąłem bez, bo od ostatnich wakacji trochę mi przybyło. A wiecie co wam przywiozę do domu - serwety, trójkąty i inne koronkowe rzeczy i to prosto z Koniakowa. Nie wspomnę o okarynach - takich piszczałkach z wypalanej gliny, w kształcie kogutka albo innego ptaszka, do której, żeby grała, trzeba nalać wody. To wszytko zdobyliśmy w chacie Kawuloka, gdzie góral tak dziwnie godoł. Gdy wracaliśmy na kolację śnieżyca nie ustała a nawet się wzmogła ale nasz odrzutowiec (autobus) dał sobie radę. Nasz wspaniały kierowca, pan Józef nie tracił poczucia humoru ani na chwilę. Z dzisiejszej wycieczki dowiedziałem się, że już od bardzo dawna istnieje góralski odpowiednik SMS i jest to UESEMES (czyli umówiony sygnał dźwiękowy) a nadawany jest przez "stacjonarny telefon komórkowy" (wielką trąbitę). Wieczorem nie wystawiliśmy nawet nosa za drzwi ośrodka. Tylko siedzieliśmy w cieplutkiej "sali kinowej" i oglądaliśmy filmy z nami w roli głównej.
>FotoGaleria<

Środa 08.02

Dziś tradycyjnie o 9:00 wyruszyliśmy na stok. Przez noc napadało mnóstwo śniegu. Tak się zastanawialiśmy - jak się będzie śmigać na tym świeżym puchu. Jak rozpoczynaliśmy nasze poczynania na stoku świeciło słoneczko. Koło jedenastej zaczęło wiać i coraz ciężej się jeździło. Nasz instruktor powiedział, że zmieniamy deski na opony (?!). Zastanawiałem się, o co mu chodzi. Okazało się, że przeszliśmy na specjalny tor, gdzie zjeżdża się na takich specjalnych oponach i nartosankach. Ale była jazda! Próbowaliśmy robić nawet wyścigi. Do ośrodka wróciliśmy jak bałwanki. Po szybkim przebraniu się, poszliśmy na pyszny obiadek. Popołudniu wybraliśmy się na długi spacer po Wiśle. Byliśmy też nad rzeką Wisłą, po której pływały takie zmarznięte kaczuszki. Całe miasto jest zasypane śniegiem, więc czasami przedzieraliśmy się przez wielkie zaspy. Przy tym mieliśmy niezłą zabawę - rzucaliśmy się śnieżkami, a niektóre dziewczyny to nawet w zaspach wylądowały:). Kupiłem tez sobie trochę pamiątek i różnych ciekawych rzeczy. Pogadałem też z budki telefonicznej z mamą i tatą - chyba się trochę stęsknili. W Ośrodku, po krótkim odpoczynku, przygotowywaliśmy program, który będziemy prezentować po kolacji. Najfajniejsza była zabawa Monster, Ciuciubabka i z balonikiem. Każdy z nas miał przywiązany balonik do nogi i trzeba było zbić balonik innej osobie. Śmiechu było co nie miara. Na koniec dnia czekały nas porządki w pokojach, bo przecież trzeba zebrać jak najwięcej punktów. O kurcze! Dzisiaj nie wypadło najlepiej. Trudno - nadrobimy jutro.
>FotoGaleria<

Czwartek  09.02

Już piąty dzień zimowiska. Pogoda jak na razie dopisuje. Na stoku jest coraz więcej narciarzy i kolejki na wyciąg sie wydłużają. Podczas zajęć wpadliśmy na genialny pomysł, żeby zjeżdżać na zmianę - raz na nartach, a raz na "oponie" - bo tak nam się spodobały te zjazdy. Dziś ostatni dzień zajęć, bo już jutro zawody. Ale nikt z nas się nie denerwuje. Po obiedzie wyruszyliśmy na kulig w Dolinie Czarnej Wisełki. Jechaliśmy w śniegowym korytarzu do chaty, gdzie czekało na nas ognisko i kiełbaski. Konie dopingowaliśmy śpiewem, aby się im łatwiej ciągnęło sanie. Nasz pan woźnica snuł opowieść o zbójnikach. A na miejscu p. Piotr ogłosił konkurs - na najładniejszego bałwana. Podzielono nas na dwie grupy: dziewczyn i chłopaków. Każdy kombinował jak mógł, żeby z suchego śniegu ulepić bałwana. Dziewczyny wydeptały (!) w śniegu ogromnego bałwana. A my, jak Eskimosi, wydłubywaliśmy z korytarza śniegowego klocki i budowaliśmy bałwana. Nawet dorobiliśmy mu nos z jodełki. Nasze dzieła oceniało jury czyli p. Ania, p. Piotr i rodzice. Bałwany, również ze względu na różnorakość technik budowy oceniono równo. Potem przyszedł czas na kiełbaski i wspólne śpiewanie, które mogłoby trwać do rana, gdyby Gazda nie kazał wracać. Do sań wsiedliśmy ze śpiewem na ustach i pochodniami w rękach. W Ośrodku czekały na nas pyszne drożdżówki i gorąca herbata. Ledwo co zaczęło się słodkie lenistwo, a tu - niespodziewanie pojawiła się na horyzoncie Komisja Czystość i wtedy ... zamknęły się od środka wszystkie drzwi. Popłochu i śmiechu było co nie miara. A! - dzisiaj nauczyliśmy się nowych zabaw - w Kreta i Eskimosów, do których zaprosiliśmy wszystkie dzieci mieszkające w Graniu. A na koniec była zabawa - Cimcia (ale śmiesznie). I tak minął nam wieczór. Teraz idę już spać, bo muszę być w kondycji przed jutrzejszymi zawodami. Zobaczcie zdjęcia z dzisiaj.
>FotoGaleria<

Piątek 10.02

Mocny dzień na stoku - sprawdzian naszych umiejętności czyli
Wielki Turniej Narciarsko - Snowboardowy. Instruktorzy przygotowali dla nas Slalom Gigant. Zupełnie jak na prawdziwej Zimowej Olimpiadzie. Każdy, kto pokonał slalom gigant - dosiadał opony:) i szusował po torze w dół. Był też czas na szaleństwa na stoku. Nasz instruktor snowboardowy wykonywał ewolucje tak intensywnie, że jego deska tego nie wytrzymała ... i rozleciała się na kawałki. Dobrze, że nic mu się nie stało. Po obiadku wyruszyliśmy do Muzeum Śląska Cieszyńskiego w Cieszynie. Oprowadzał nas tam fantastyczny przewodnik, który pozwalał nam nawet dotykać niektóre eksponaty. Opowiadał takie ciekawe rzeczy, że wszyscy słuchaliśmy z zapartym tchem, a potem... mnóstwo pytań. Było tak interesująco, że zapomnieliśmy o czasie na poszwendanie się po cieszyńskiej starówce i o spokozakupach! MamoTato! Mam pomysł! Zaplanujmy kolejny wyjazd do Polski tak, żebym mógł Wam to wszystko pokazać. Zakupy załatwiliśmy w Delikatesach naprzeciw Muzeum - to dopiero był cyrk! Wpadliśmy do sklepu całym stadem, na 5 minut przed jego zamknięciem! Panie w sklepie były zszokowane i chyba też zatraciły poczucie czasu. Po kolacji "Sto lat, Sto lat..." tzn. urodziny Natalii! Natalia do końca była przekonana, że nikt nie wie o Jej urodzinach i... tak trzymać! Zupełnie nie rozumiała, dlaczego p. Piotr prosi ją do Biura na poważną rozmowę dot. Zimowiskowego Sensu Życia. My w tym czasie rozkładaliśmy strzałki prowadzące od Biura do nas. Chyba zrobiliśmy jej niezłą niespodziankę - najpierw ciemno, potem "Sto lat...", a torcik urodzinowy - to juz przy pełnym świetle. Potem bawiliśmy się m.in. w zimowiskową wersję milionerów. Natalia wygrała zupełnie niezłą sumkę pieniędzy i nawet specjalny czek dostała. >FotoGaleria<

 Sobota 11.02

Dzisiaj już nie jechaliśmy na stok więc wstaliśmy dopiero po 8:00, a o 9:00 było śniadanie. Przed wyjściem do centrum Wisły na wieeelkie zakupy, mieliśmy jeszcze sesję fotograficzną swoich grup. Oblecieliśmy też stragany na targowisku i jeszcze zdążyliśmy poszaleć w salonie gier. Po obiedzie rozpoczęliśmy pakowanie walizek, bo już jutro wracamy do domu. Grupa druga znalazła jeszcze czas na przygotowanie zabaw na wieczór. Po kolacji, przygotowywaliśmy się do balu. Hitem były różnokolorowe fryzury. Odwiedzili nas też nasi instruktorzy. Ogłoszono wyniki wczorajszego Turnieju. Były dyplomy, nagrody i bardzo nas chwalono. Ale smutno trochę, bo to już koniec. My też przygotowaliśmy upominki dla wszystkich. A potem zaczęły się wspólne gry, zabawy, skecze, no i szaleństwo na parkiecie. Ale sobie potańczyłem. I tak zakończył się nasz ostatni dzień w Wiśle, bo jutro po śniadaniu - wyjeżdżamy. >FotoGaleria<

 Niedziela 12.02

Smutno. Po śniadaniu dopakowaliśmy jeszcze walizki, pożegnaliśmy się z Paniami z kuchni, stołówki i recepcji... do autobusu. Pan Józef jak zwykle punktualnie dowiózł nas na dworzec w Zebrzydowicach. Po drodze jeszcze sobie pośpiewaliśmy, bo w pociągu moglibyśmy przeszkadzać. Pociąg zrobił nam psikusa, bo zatrzymał sie dalej niż było zaplanowane, ale panowie, którzy zajmowali sie naszymi bagażami szybko sobie poradzili z zapakowaniem ich do naszego wagonu. Pani Agnieszka też zrobiła niespodziankę, bo... pojechała z nami do Wiednia. Od razu było weselej. W pociągu i tak sobie pośpiewaliśmy. Podróż upłynęła tak szybko, że nawet się nie zorientowałem kiedy dojechaliśmy do Wiednia. A na dworcu - nasze kochane MamoTaty! Hura! Teraz dopiero wiem, jak bardzo sie za nimi stęskniłem.
Oj, będzie o czym opowiadać!

A ja cóż, również żegnam się z Wami. Dziękuję Wam za ten wspólny, niezapomniany tydzień. Będzie mi Was bardzo brakowało. Do zobaczenia na Zimowisku w przyszłym roku, które - jak wczoraj niechcący podsłuchałem - planowane jest również w Wiśle. Pozdrawiam Was bardzo serdecznie.
Wasz, niewątpliwie ulubiony, wirtualny Kubus.