|
>tutaj
znajdują się wszystkie filmiki z tegorocznej Kolonii<
zamieszczone w YouTube
Dzień pierwszy - niedziela/poniedziałek, 2/3
lipca
Pierwszy dzień zaczęliśmy bardzo wcześnie, bo o 7:00 rano. O tej porze
dotarliśmy do Warszawy. Tam
czekali
na nas
panowie bagażowi, którzy szybciutko przetransportowali nasze
bagaże i już o godzinie 8:00 wyruszyliśmy
w drogę
nad morze. Po drodze śniadanko w Mc Donald's
i najedzeni wyruszyliśmy w dalszą drogę. Jadąc podziwialiśmy piękne
krajobrazy,
aż
w pewnym momencie opadliśmy w cudowne ramiona Morfeusza:). Spało się smacznie.
Obudził nas powiew chłodnego wiatru od morza i już za chwilę ujrzeliśmy
Puck,
gdzie zatrzymaliśmy
się na
dłuższą chwilę. O, jak dobrze choć
trochę wymoczyć człowieka po
długiej podróży - pospacerować po plaży i trochę się popluskać.
Już później ostatni odcinek do naszego Ośrodka, gdzie czekała
na
nas pyszna
kolacja. Ostatnie
chwile tego wieczoru
spędziliśmy na wprowadzaniu się do pokojów
i rozpakowywaniu bagaży w pokojach.
Dzień drugi - wtorek, 4 lipca
Dzisiejszy poranek spędziliśmy na ostatecznym rozpakowywaniu naszych rzeczy.
Wszystko musi
być ładnie
poukładane,
bo przecież konkurs czystości, a nasz pokój musi
być najładniejszy:).
A później pierwszy spacer po Jastrzębiej Górze.
Widzieliśmy taki wielki obelisk zwany Gwiazdą Północy,
oznaczający najdalej
wysunięty na
północ punkt Polski.
Byliśmy też na promenadzie
Światowida. Jest to
taki fajny, główny deptak. Już
wiem gdzie jest budka telefoniczna.
Następnym
razem na pewno
zadzwonię...
Po przepysznym obiadku przyszedł czas na
morze, plażę i słońce, którego
tu nie
brakuje. Dziś nie
mogliśmy się kąpać, bo Pan Ratownik powiedział,
że są
silne
zimne prądy
i woda jest baaardzo
zimna. Pomoczyliśmy tylko chwilkę nogi i faktycznie - brrrrrr.
A wiecie
co się
działo po kolacji - ha!? Pojechaliśmy
do Władysławowa i
wypłynęliśmy
w rejs po morzu. I to na
nie
byle
jakim statkiem. MARINA II, bo tak się nazywa,
na co dzień wypływa na połowy
dorszy i śledzi, ale od czerwca
do września, specjalnie przygotowany, wypływa
w rejsy wycieczkowe z pasażerami.
I był tam prawdziwy
kapitan
- taki wilk morski, postrach wszystkich ryb. Uczył
nas
różnych przydatnych węzłów i opowiadał
historie morskie.
Po rejsie zwiedzaliśmy port, a potem wyszliśmy
na wieżę widokową Domu Rybaka we Władysławowie. Byliśmy też w Cetniewie i
spacerowaliśmy słynną
Promenadą
Gwiazd Sportu, a już całkiem
na sam koniec
zjedliśmy
przepyszne gofry... palce lizać. Teraz to już zmykam, bo jutro
pierwsze
zajęcia.
Ciekawe
jak to będzie - ha!
Opowiem jutro. Pa, pa.
Dzień trzeci - środa, 5 lipca
Dziś
z rana dopadła mnie wielka trema pt. pierwsze zajęcia. Czy ja dam radę? Hmmm.
Bardzo
się bałem
jak to będzie,
bo już dawno nie miałem do czynienia z końmi. Ale jak tylko
dojechaliśmy
do stadniny,
to wszytko mi się przypomniało
i trema odeszła. Nasza stadnina znajduje się na terenie przepięknego zamku,
kiedyś należącego do króla Jana III
Sobieskiego, w Rzucewie, a instruktorzy bardzo sympatyczni. Bardzo jasno
nam
wszystko tłumaczą, a Ci, którzy stawiają
pierwsze kroki na pewno mogą czuć się
pewnie.
W drodze powrotnej zabraliśmy żeglarzy z ich kursu. Oni też mieli nie
lada
gratkę podczas
szkolenia. Pływają na wodach Zatoki
Puckiej pod czujnym okiem instruktorów
z
Harcerskiego Ośrodka Morskiego
z Pucka. Mają
takie fajne małe
łodzie
na
sześć osób, które są klasy "Puck".
Mniejsze niż w tamtym roku, ale śmigają z wiatrem i pod wiatr, że ho, ho - i nie
dają się
Neptunowi. Skonstruowali je
specjaliści z naszego HOM-u, który jest producentem
i właścicielem praw
autorskich.
Podobno są najlepsze na świecie
m.in. do szkolenia takich "szprotek" jak my.
Coś słyszałem, że ta łódź, to...
"Jola Mieczowa"(?!) - nic z tego nie rozumiem.
Jutro muszę zapytać, o co tu chodzi.
A popołudniu trochę się działo... Uczyliśmy się, jak szybko zbierać
się
na zbiórkę,
bo przecież nie można
się
spóźniać, prawda? Później wybraliśmy się
na zakupy
do miasta.
Powoli już zbieram pamiątki
i małe
prezenty dla wszystkich. Chętnie
poszlibyśmy
na plażę
wykąpać się, ale woda nadal poniżej 8 stopni. Nawet
ciężko
palec
zanurzyć,
a co dopiero mówić o całym człowieku. Po kolacji skorzystaliśmy z plaży i przy
szumie
morza
uczyliśmy się
różnych piosenek. Nakręciliśmy dwa filmiki, ale są bardzo
ciężkie
i nie dam
rady zamieścić.
To dziś byłoby na tyle bo już pora
do łóżeczka.
Już nie mogę doczekać się
spotkania z naszymi konikami.
Ale co z tą Jolką... No, pa. Dobranoc.
filmik/Wieczorne śpiewy na plaży
Dzień
czwarty - czwartek, 6 lipca
Dzisiaj
obudzili mnie wcześniej, a wszystko po to, żebym zdążył się przygotować na
zajęcia.
Po pysznym śniadanku,
w "końskim galopie" zebrałem się na zajęcia. Nauczyłem
się wielu nowych rzeczy, a przy tym dobrze się
bawiłem. A mój konik jadł
mi z ręki marchewkę i cukier też. Chyba mnie polubił. Gdy
wyczyściliśmy
konie,
poszliśmy nad morze trochę się popluskać.
Woda w Zatoce jest o wiele
cieplejsza niż
u nas:). Kiedy przyjechaliśmy
po żeglarzy okazało się, że już ich nie ma...
No, nie tak do końca, bo poszli na spotkanie z prawdziwym Kaszubem
do Budzyszowej Maszopereji. My tam też
dołączyliśmy. Maszopereja to taki kaszubski heuryger. Tam
usłyszeliśmy
piosenkę w bardzo dziwnym języku.
Już po chwili zaczęliśmy rozumieć słowa, bo Pan pokazywał
na takiej specjalnej tablicy, o czym śpiewa. A pod koniec
i my dołączyliśmy do niego i w
sumie
nie było
to takie trudne. Piosenka nosi tytuł "Kaszubskie nuty" a uczymy się
jej
z nie byle jakiego powodu - w
niedzielę startujemy
w Festiwalu Pieśni Kaszubskiej w Swarzewie. Oj, trzymajcie za
nas kciuki. Po kursach i po tym śpiewaniu apetyt
nam się wyostrzył, bo obiad
zniknął w ekspresowym tempie.
Potem prysznic i na plażę. A tam, jak to na plaży graliśmy w piłkę
no i oczywiście
budowaliśmy cudowne rzeczy z piasku.
Śmiechu było co nie miara. Tylko
szkoda,
że woda tutaj
nadal zimna. Ale to nic - jutro po zajęciach znów popływamy
w Pucku.
Zaś
po kolacji
przyszedł czas na przygotowywanie programu na Ognisko, każdy pokój miał
przygotować
jakąś scenkę lub
coś w tym rodzaju. Wszyscy stanęli na wysokości zadania.
Na początku Ogniska usłyszeliśmy trochę
o historii Kaszub i historii piosenki, którą pilnie się uczymy. Były
też śpiewy no i nasze scenki.
A na koniec
było
coś, co "misie podczas ogniska
lubią najbardziej"
czyli kiełbaski. Mówię Wam - mniam, mniam. Fajnie
było. Hmmm
- chyba już powiedziałem o
wszystkim.
Teraz tylko jeszcze myju, myju i do łóżeczka.
Pa pa.
filmik/Nauka "Kaszubskich nut"
Dzień piąty - piątek, 7 lipca
Jak
ten czas szybko leci. Już trzeci dzień z konikami. Dziś mieliśmy takie fajne
ćwiczenia.
Musieliśmy się
przesiadać tyłem
do przodu i tak jechać przez dłuższą chwilę. Tak
naprawdę, nie jest
to takie proste. Na początku trochę się bałem ale pod
czujnym okiem Pani
Instruktorki
szybko pożegnałem się ze strachem.
A wiecie co
słyszałem od żeglarzy, że jutro mają
mini regaty,
bo podobno już całkiem nieźle dają sobie radę.
Rozwikłałem
też zagadkę Joli Mieczowej! To w ogóle nie jest ktoś,
ani też coś, to techniczne określenie dla łodzi żaglowej
"Puck"! Ale heca!
Najpierw myślałem, że chodzi o panią instruktor
od żeglarstwa, ale po pierwsze - ta nasza
ma na imię Gosia, a po drugie - jest
bardzo miła, chociaż trochę ostra też.
Jak sobie przypomnę, że już miałem
wizje mojej znajomej Jolki, trzymającej w
jednej ręce żagiel, a w drugiej miecz
- to mnie aż skręca ze śmiechu.
A po południu
pojechaliśmy na
wycieczkę do Gdyni.
Pierwszy przystanek - Dar Pomorza.
Dowiedzieliśmy się
dużo bardzo ciekawych rzeczy. I
tak sobie myślę, że
może zostanę marynarzem. To pewnie
trzeba by
rozpocząć od Kursu Żeglarskiego na Koloniach. Ale to dopiero w przyszłym roku,
bo w tym jest już
za późno.
Potem był Sopot
i dłuuugi spacer "monciakiem", bo wkoło mnóstwo ciekawych sklepów
i nie tylko.
Monciak to słynny
sopocki
deptak, który kończy się wejściem na molo, a nazwa pochodzi od ul. Monte Casino. Tam też
zafasowałem
ogromne gofry
z bitą śmietaną. To prawda co mówią, że tu najlepiej
smakują.
Oj, nadrobiłem zaległości
z całego tygodnia:).
Nasz wieczorny spacer zakończyliśmy na molo.
Co Wam
powiem, to powiem, ale to molo
nie
ma końca:). To dopiero podróż w morze ale suchą stopą. Potem
i
tak pomoczyliśmy stopy
i nie tylko, ale
już na plaży
przy Grand Hotelu. Gdyby nie późna pora, to zapewne
dłużej byśmy się potaplali w wodzie. Kolację jedliśmy
w Ośrodku
przy świecach i na świeżym powietrzu
- ale było fajnie. Tak mogłoby
być zawsze.
Piszę dziś w skrócie, bo już bardzo
późno, a jutro ostatnie w tym
tygodniu
zajęcia
i trzeba być wypoczętym.
Dzień szósty - sobota, 8 lipca
Dziś, mimo soboty wybraliśmy się na zajęcia. Uf, i to już koniec na ten
tydzień.
Słonko dobrze przypieka i pijemy
dużo wody dla ochłody. Zupełnie jak nasze
konie.
One tak śmiesznie prychają wodą. W naszej
stadninie jest też
fajny
czworonóg - psia
mama
z malutkimi szczeniątkami. Wszystkie są tak cudne,
że oj... Chyba wszyscy
bardzo lubią
te
dopołudnia z końmi. Jak tylko dochodzimy do stajni to od razu dajemy im
marchewkę
- tak na przywitanie. Później
czyszczenie i... hajda na padok. Tam to dopiero
wyprawiamy
sztuki, ale wszystko pod
kontrolą. Czasem ćwiczenia
są bardzo trudne i nie
zawsze udaje się
za pierwszym razem. Ale
się nie poddaję
i dzielnie się uczę.
Chcielibyście wiedzieć co tam
u naszych wilków morskich? No to powiem tak: mówią jakimś dziwnym językiem,
powtarzają
sobie jakieś polecenia. Do tego wszystkiego, to by trzeba
było sobie
jakiś słownik kupić.
Nic z tego nie
rozumiem... tu szot, tam grot, a jeszcze coś na rufie... Tak naprawdę, to
bardzo im
zazdroszczę.
Że też nie można brać udziału w obu kursach równocześnie! Dziś mieli regaty. Pytałem jak
poszło,
to każdy tylko - "było suuuuper" i "nieźle
wiało", albo ...Piotrek..., ...a nasz Piotrek..., ...ale Darek..., ...nie, bo
Gosia... - to chodzi o Instruktorów. Oni się w nich chyba zakochali, czy
co. Dobrze, że chociaż są zdjęcia z tych
zajęć, to można sobie popatrzeć jak im tam fajnie na tej wodzie. Acha! Dowiedziałem się, że te "Pucki", na których pływają,
co to są "jole mieczowe" - to są niezatapialne! Ale nuuumer!
Po południu
mieliśmy taką grę orientacyjną, gdzie
trzeba było być w różnych miejscach w
Jastrzębiej Górze.
Każda
grupa
musiała wykonać
kilka zadań, dzięki którym dowiedzieliśmy się
jeszcze więcej
o tej miejscowości. Zbieraliśmy
też różne kamyczki, patyczki,
ale muszelek ani
bursztynu nikt
nie
znalazł. Jakaś inna Kolonia wyzbierała przed nami,
czy co?
Już wiem, co najważniejszego w Jastrzębiej Górze, poczta też.
Więc pewnie już
niedługo dotrą do Was kartki z pięknymi
widokami z nad morza.
A po kolacji ostatnie
przygotowania do jutrzejszego Festiwalu... Trzymajcie za
nas kciuki,
bo będziemy występować
na prawdziwej scenie i przed prawdziwą publicznością.
Zmykam, bo muszę jeszcze
trochę
poćwiczyć piosenki. O kurcze! Całkiem zapomniałem o Konkursie Czystości.
Ta Komisja, to niema żadnej litości
w punktacji! No, nic to. Pośpiewam sobie przy zaległej przepierce.
Pa, pa.
Dzień siódmy - niedziela, 9 lipca
To był wielki
dzień. Po południu wystąpiliśmy na prawdziwym festiwalu, ale za nim to
nastąpiło...
Rano, zaraz
po
śniadaniu podzieliliśmy się na dwie grupy. Wszyscy chętni
poszli do
Kościółka, a
pozostali mieli inne zajęcia
- na plaży ćwiczyli
nasze festiwalowe piosenki. Jak wróciłem z Kościółka to dołączyła do
nas pozostała
część i już
wspólnie mieliśmy
ostatnie próby. Trema była coraz większa,
a
jeszcze "Kaszubskie
Nuty" śpiewamy - ciut,
za szybko. Tuż po obiedzie,
bardzo pysznym zresztą, zapakowaliśmy
nasze rzeczy do plecaków i wyruszyliśmy
naszym autokarem do Swarzewa.
W planie mieliśmy: najpierw dla odprężenia pospacerować się po
prawdziwym
Kiermaszu Kaszubskim, potem
posłuchać
i podglądnąć prawdziwych artystów biorących udział w Festiwalu,
nastroić się do
występu i ... . A tu, zaraz
po przyjeździe dowiedzieliśmy się, że
po występie
Zespołu
"Dzieci Papy",
który akurat wszedł na scenę
- występujemy MY. No cóż, takie są prawa imprez festiwalowych, że artyści
muszą
być gotowi na każde wezwanie
prowadzącego imprezę. Jak nasz Pan Piotr powiedział, że ZARAZ
występujemy,
to z nerwów i tremy
trochę trzęsły mi się nogi. Wszytko minęło po ciepłych brawach publiczności. Poszło
nam nienajgorzej,
jak na amatorów... Po występie wyruszyliśmy popluskać się w Zatoce,
bo przynajmniej
tu,
woda jest cieplutka. Od brzegu szliśmy i szliśmy, myśleliśmy że
do Szwecji dojdziemy,
a
woda
była cały czas bardzo płytka.
Zeszliśmy całkiem
spory kawałek i dopiero tam można było się
bardziej zanurzyć. Biorąc pod uwagę
panujący upał, ledwo co
przebyte emocje artystyczne - była to bardzo potrzebna wszystkim kąpiel. Po kolacji
czekała
na nas
niespodzianka - nasz pan kierownik Kolonii, nasz pan Piotr, najbardziej
zatwardziały przeciwnik kolonijnych LodoGofroZapiekanek - w nagrodę za występ zaprosił nas wszystkich
na przepyszne lody
śmietankowe !!!
Mniam, mniam, palce lizać. Wrażeń było dzisiaj
co nie miara,
bo jeszcze na koniec dzisiejszego
dnia,
oglądaliśmy mecz finałowy. Oj, nieźle
chłopaki strzelali.
Dobra, dobra(!) - już zmykam. Dobranoc.
Dzień ósmy - poniedziałek, 10 lipca
Dzisiejszego ranka ciężko się wstawało po dniu pełnym wrażeń,
ale śliczne
słonko
zmobilizowało mnie bardzo
i już w 10 min ubrałem się i podścielałem łóżeczko.
Po śniadaniu
pojechaliśmy na zajęcia, ja do moich
ukochanych koników. I dziś znów jeździłem
na Irydzie.
To jest najśliczniejszy konik w całej stajni... Już
idzie nam całkiem nieźle.
Co niektórzy
już jeżdżą bez lonży. Fajnie no nie? W drodze powrotnej, w autokarze,
wymienialiśmy
się
wrażeniami
z żeglarzami, którzy mieli pływać na większych jednostkach. Ale,
że
nie
wiało za dobrze,
dziś też pływali na Puckach. Nawet najmniejsza żeglarka - Clara - siedziała za
sterem. Ciekaw jestem
jak dawała sobie radę,
bo ona mówi, że było super ale łódka taaaka duża:).
I jak się trzyma taki ster, to
trzeba mieć dużo sił aby płynąć. Instruktorzy są
wspaniali pod tym względem - nie ważne ile się ma lat i jak dużym się jest
człowieczkiem - nauczą panować nad łódką. I strachu nie ma tylko jest dobra
zabawa. Choć Morze Bałtyckie czasem potrafi splatać
psikusa. Po
obiadku
przemieniliśmy się
w Robinsonów i wyruszyliśmy na wyprawę do Lisiego Jaru
i Latarni
Morskiej w Rozewiu. Całą drogę przemierzyliśmy na piechotę. Po
drodze spisywaliśmy
nasze wrażenia i ciekawe historie w Dzienniku Pokładowym. W Latarni były
bardzo fajne
miniaturki innych okolicznych latarni i statków.
Do ośrodka wróciliśmy
autokarem, który czekał
na nas
w Rozewiu. A po kolacji czekała na nas prawdziwa uczta Robinsona. Sami
wyrabialiśmy
ciasto na podpłomyki,
które później piekliśmy przy ognisku.
To nie był koniec
naszej uczty...
Gdy ciasta były gotowe, przyszedł czas na świeżutką
rybę, którą należało
przyprawić,
zawinąć
w folię i włożyć do ognia. Nasze podpłomyki były
rewelacyjne, a już nie wspomnę
o mięciutkiej
rybie pachnącej świeżym koperkiem, który wkładaliśmy do jej
środka.
Mówię Wam palce lizać. A na sam koniec takiego Robinsonowego życia była wielka
niespodzianka dla Nicoli, która miała swoje urodziny. Zresztą dodam jeśli nie
pamiętacie, że już po raz drugi obchodzi z Nami urodziny. Były świeczki i babeczki ułożone
jak tort.
Nicola szybko pomyślała marzenie i zdmuchnęła świeczki. Miejmy nadzieję, że ono
się spełni. Już pora do łóżeczka, więc i Wam życzę kolorowych snów.
Dzień dziewiąty - wtorek, 11
lipca
U
nas na koniach nic nowego się nie wydarzyło oprócz tego, że niektórzy już
całkiem
dobrze
sobie
radzą w galopie:) Natomiast u żeglarzy - oj działo się,
działo. Przy takim długim pomoście, który oni
nazywają keją stały
duże
dwumasztowe łódki. Najzabawniejsze, że one miały wiosła i jak opowiadali to
myśleli,
że będą musieli cały dzień wiosłować... A tu jednak nie... Wystarczyło
tylko parę razy machnąć
wiosłami i... i już było się dobry kawałek za pomostem i można
było stawiać żagle. "Hej, ho! Żagle staw, ciągnij
linę i się baw...". No i
zaczęła się zabawa, jak w piosence - nauka stawiania nowych żagli a przede wszystkim
całkiem nowego pływania. Jednak nic nie jest trudne dla naszych wilków morskich.
Dobrze, że przynajmniej oni mają krzepę, bo po południu
to
dopiero się zaczęło - Wielkie pranie! Najpierw z Paniami wychowawczyniami dokonaliśmy
segregacji
naszych
rzeczy
i co mniejsze praliśmy w rękach. Było bardzo fajnie i już teraz
wiem,
dlaczego
warto robić codzienną przepierkę drobnych rzeczy. Bo jak się tyle nazbiera, to
można stracić siły.
Wszystko co grube powędrowało do worka, a następnie do pralki. Teren przed
naszym
Ośrodkiem wygląda jak
jedna wielka suszarnia :)
Jak nie wierzycie, to szybciutko
obejrzyjcie zdjęcia, gdzie jest wszystko uwiecznione…
Jak nasze rzeczy się prały
w pralce,
my rozpoczęliśmy lepienie różnych rzeczy z masy solnej. I nawet udało się uwiecznić mnie na
jednym ze zdjęć,
jak lepiłem duży słoik na miód, bo miodzik jest bardzo dobry. Nasze lepienie
przerwano na
kolacji, ale tuż po niej ochoczo wróciliśmy do dalszej twórczej pracy.
Pomalowaliśmy
nasze
figurki i pozostawiliśmy je do wyschnięcia. I tak minął nam dzionek,
który jak wszystkie
dotąd był bardzo upalny. Joj!
Z tego wszystkiego nie powiedziałem o
najważniejszym. Tuż po zajęciach dołączył do nas pan Ratownik
i mogliśmy się taplać do woli w Zatoce.
Celem naszej
kąpieli było to, żeby dojść do głębokiej wody. Szliśmy od
brzegu dobre 5 min.,
a tam woda dopiero do pasa, ale już można było śmiało pływać. Raczyliśmy się
kąpielą
morską jak smacznymi bułeczkami. To już naprawdę wszystko na dziś.
Życzę miłego jutrzejszego dnia.
Dzień dziesiąty - środa, 12 lipca
Dziś
dzień jak co dzień z rana. Wstawanko, kąpanko i zbióreczka na śniadanie.
Tuż po śniadanku
przebranie w
rzeczy na zajęcia i jazda do Pucka i Rzucewa na
zajęcia.
Dziś na konikach dziewczynki,
które już sobie dużo lepiej
radzą, jeździły
między przeszkodami.
A my, początkujący, w kółeczku - raz galop, raz kłus. Jest fajnie
- co dzień
jeździmy na innym koniu.
Dzięki temu umiemy wyczuć różne konie i jesteśmy przygotowania do różnego typu
konia...
U żeglarzy też nie było nudno. Dziś pływali na różnych łódkach. To podobnież
bardziej ćwiczy sprawność poruszania się na wodzie. Tak mówili instruktorze, a
nasi żeglarze zapatrzeni w nich, że oj. W końcu nie jeden z nich pływał juz na
dalekich morzach i to na jeszcze większych żaglowcach niż
nasze smyki. Tuż po obiedzie rozeszliśmy się grupami do naszych zajęć. Pani powiedziała, że dziś
wieczorem spotkanie ze sztuką. Ha! To dopiero
było wyzwanie i zadanie. Myśleliśmy
i
myśleliśmy i tak powstawał bank pomysłów. Każda grupa miała coś wyjątkowego.
I wdawać by się mogło, że czas popołudniowy spokojnie wystarczy na
przygotowanie prezentacji. Niestety nie, potrzebowaliśmy jeszcze chwili czasu
aby wszytko dopiąć na ostatni guzik. Przed naszym pawilonem Panie urządziły
scenę i zaprosiły wszystkich do zajęcia miejsc...
Nie zabrakło
pokazu
mody w wykonaniu
pierwszej grupy jak również widowiska kabaretowego w wykonaniu
grupy trzeciej.
Zaś druga
grupa przygotowała „z Życia Kolonisty”.
A na koniec były wspólne
gry i zabawy.
Przed samym
spaniem przeszła komisja czystości.
Były małe
niedociągnięcia,
ale poprawimy
się jutro.
Dzień jedenasty - czwartek, 13 lipca
Już
jesteśmy za połową. Ale ten czas szybko leci. Jednak jak na razie nie myślę o
końcu.
Teraz interesują mnie moje koniki i morskie kąpiele. Dlatego jak co rano szybko
przygotowałem
się do dzisiejszych zajęć.
Zjadłem śniadanko, wziąłem plecak, czapkę, wodę i
już byłem
gotowy do wyjazdu. Na konikach było jak zawsze wspaniale. Dzisiaj jechałem na
innym
koniku. Było zupełnie inaczej niż na tym poprzednim. Musiałem wyczuć tego
nowego konika,
a jak mi się już to udało, to jeździłem tak samo dobrze jak na poprzednim.
A na żaglach to mieli dziś
wielką
przygodę i dlatego tez nie ma zdjęć... Na
jednej z łódek, na której z resztą był aparat popsuł
się żagiel i tylko na jednym wracali. Troszkę było strachu na początku ale zaraz instruktor
rozładował
atmosferę
fajnymi żartami.
No i było po strachu a zresztą czego się tu bać... . Gdy wróciliśmy
do ośrodka, umyłem
się i przygotowałem
potrzebne rzeczy na popołudniową
wycieczkę. Po obiadku
szybko wziąłem z pokoju
swoje
rzeczy i poszedłem
na zbiórkę. Na Hel jechaliśmy
aż godzinę, ale trud
się opłacał.
Poszliśmy do fokarium,
gdzie zobaczyłem
prawdziwe, żywe foki. Były
trochę śmieszne.
Pływały tam i z powrotem i co jakiś
czas pokazywały
swoje głowy.
Potem jeszcze
widziałem je
w takiej dużej szybie. Byłem też na wieży widokowej w Muzeum
Rybołówstwa skąd
widziałem morze, Gdańsk i Zatokę Gdańską. I jeszcze najważniejsze!
Byłem na najdalszym punkcie w
Polsce!!!
A potem szliśmy ulicą Wiejską, na której stały takie inne domy.
Jeszcze zakup
pamiątek i wreszcie
pluskanie
w morzu. Niestety nadszedł czas, kiedy musiałem wyjść z wody i wrócić
do autokaru.
Droga powrotna minęła
szybko, bo razem z innymi śpiewałem piosenki. Potem
zjadłem
kolację,
umyłem się i poszedłem spać. Zasnąłem szybko, bo był to dzień pełen
wrażeń.
A zapomniałem znów o najważniejszym, żeglarze mówili, że u nich
w
HOM-ie jest life kamera
internetowa i można ich śmiało oglądać i
nawet mogą czasem machać i pozdrawiać.
filmik/Kurs Jazdy Konnej
Dzień dwunasty - piątek, 14 lipca
Dziś
ostatni dzień zajęć jak na ten tydzień. Nasi instruktorzy przygotowali dla nas
wiele nowych zadań.
Na żaglach bardzo wiało dlatego też pływali grupami na łodzi motorowej, takiej dużej.
A
gdy schodzili na ląd
czekał na nich zajęcia teoretyczne, wiązanie węzełków
i przyswajali potrzebne informacje teoretyczne. Po obiadku przyszła pora
na utęsknioną morska kąpiel. Woda już nie taka zimna i było można się ochłodzić i orzeźwić
po zajęciach.
A tego było nam potrzeba. Fajnie jest tak ponurkować w falach , dziś najfajniej
skakało się prze fale
i momentami był duże... . Poleżeliśmy
trochę na plaży,
a potem powróciliśmy do ośrodka, gdzie czekała
na nas
gra. Była
ona dość nie typowa bo mówiła o jakiś zamierzchłych czasach takich z XV wieku.
I co by
wiadomości łatwiej było przyswajać przebieraliśmy się
za
Krzyżaków
i rycerzy króla
Jagiełły. Nigdy bym
nie wpadł na to, że
z foli
aluminiowej można zrobić prawdziwą zbroję. Najciekawsze było jak wymyślaliśmy jak mógł król Jagiełło atakować pod tym Grunwaldem. Powstawały
niesamowite historie i już się nie mogę doczekać aby dowiedzieć się
jak to było
na prawdę. To już jutro a dziś jeszcze budowaliśmy prawdziwe zamki warowne,
układaliśmy puzzle
i tak udało się pozbierać informacje o tamtych czasach. Piszę dziś krótko i węzłowato,
bo dziś
wcześniej cisza
nocna,
gdyż jutro pobudka o 6:30. I jak my jutro wstaniemy hmmm,
a jak nasze
Panie zaśpią - o jo joj. Ale będzie
się działo.
Pa pa.
Dzień trzynasty - sobota, 15 lipca
Godzina 6 minut 30 kiedy nasza Pani zapukała i powiedziała "Dzień dobry,
wstajemy".
Trochę ociągając się
wstałem, rzuciłem okiem na mój spakowany plecak, aby
sprawdzić,
czy wszystko jest i poczłapałem do łazienki
umyć buzię i ząbki. Potem zbiórka
na śniadanko,
mimo tak wczesnej pory nawet
smakowało. Po śniadanku był
tylko
czas na złapanie
plecaka
i marsz do autokaru. O godzinie 7.30 wyruszyliśmy w podróż na Grunwald.
Tak
naprawdę to sam nie wiem kiedy ona nam upłynęła bo prawie cały czas spałem.
Jak dotarliśmy na miejsce
już było bardzo dużo ludzi i musieliśmy się bardzo
pilnować.
Samo dotarcie na miejsce gdzie była najlepsza widoczność pola bitwy nie było
tak trudne. Przed sama bitwą posililiśmy się zapiekankami, które nasze Panie przyniosły. Było zupełnie jak na prawdziwym pikniku, szkoda tylko, że trochę
bardzo wiało. Ale to wszytko dało
się znieść zżerała mnie ciekawość jak to będzie. Punkt 14 rozpoczęła się bitwa. Pan przez
mikrofon opowiadał
z każdym szczegółem jak to na prawdę było.
Dlaczego doszło do bitwy i jakie było rozłożenie wojsk itd. Później
zobaczyliśmy jak rycerze wojsk Krzyżacki zbliżają się do króla Jagiełły i
przekazują te dwa miecz. Potem
usłyszeliśmy Bogurodzicę
i było wiadomo, że wojska polskie ruszyły do ataku. Były
wystrzały armatnie
i
łucznicze. Tych pierwszych echo pięknie się niosło po tym polu. Co niektórzy
rycerze jeździli na koniach, ja
to nie wiem jak im mogło być wygodnie w
tych zbrojach. Nam to czasem w zwykłym ubraniu coś nie pasuje
a tu tyle
żelastwa... W pewnym momencie zapalił się wóz. Myślałem,
że to tak przypadkiem. Ale po chwili przyszła
mi do głowy myśl, że tak musiało
się dziać w tamtych
czasach. Oczywiście wszystko skończyło się tak jak
w tamten lipcowy dzień 1410
roku. Wycofanie się do autokaru było nie lada gratką. Musieliśmy bardzo
uważać
ale udało się nawet pospacerować między straganami. Poczekaliśmy trochę
na pierwszą grupę bo dotarła
pod sama scenę i oglądała Polskie Tańce Narodowe i
trochę się zagapiła z czasem. Gdy byliśmy w komplecie wyruszyliśmy w dalszą
drogę. Następy
przystanek
to Karczma przy Skansenie w Olsztynku. Ciężko się wyjeżdżało,
bo tłok na drodze
był okropny, ale
cierpliwość naszego kierowcy wzięła górę i po długiej chwili byliśmy
już na
prostej do Olsztynka.
Ta
Karczma to bardzo fajne miejsce a i Panie były tak ciekawie ubrane.
Podobnież
to stroje ludowe
z tych okolic. Po przepysznym obiadku poszliśmy na spacer do skansenu. To takie
fajne muzeum
na świeżym powietrzu, gdzie stoją chaty i inne budynki z dawnej polskiej wsi. A
nawet była cała
zagroda chłopska i wóz Cyganów. Dzięki spacerkowi odpoczęliśmy po obiedzie
i mogliśmy wyruszyć dalej. Ostatni przystanek
dzisiejszej podróży to
Malbork nocą. Wielkie
to zamczysko i takie przeraźliwe. Podczas tego nocnego przedstawienia na Zamku
było bardzo ciemno
i strasznie. Echo niosło się po całym terenie. Każdy dźwięk był tak bliski,
że
miało się wrażenie, że
to wszystko dzieje się na prawdę i za chwilę pojawią się prawdziwi Krzyżacy.
Były nie tylko odgłosy ludzi,
ale w pewnym momencie zrobił się świt i zaczęły piać prawdziwe koguty i stara
studnia zaczęła pracować. Brrrr to dopiero przeżycie w
szczególności po takim dniu.
Mówię Wam niesamowite. Musimy tu,
kiedyś razem przyjechać. Do Ośrodka
wróciliśmy dobrze po północy.
filmik/Pola Grunwaldu, nocna przygoda w Malborku
Dzień czternasty - niedziela, 16 lipca
Dziś wstaliśmy późno bo o 9:30. To wszytko
przez nasz późny powrót z wycieczki.
Zaraz
po śniadanku, jak co
niedziela, rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna
pomaszerowała
na spacer po Jastrzębiej Górze, drudzy tzn. Ci
co się zgłosili, do Kościoła.
Spędzaliśmy
tak czas w grupach aż do samego obiadu. Przygotowywaliśmy zabawy
i gry na
wieczorną
potańcówkę. A po południu na plaży ćwiczyliśmy naszą pamięć z wycieczki.
Budowaliśmy
Zamek Krzyżaków z Malborka. Wszystkie grupy spisały się rewelacyjnie. Każdy był
jedyny
w swoim
rodzaju, ale zamek grupy I najbardziej przypominał ten z nad Nogat,
to ta rzeka nad
którą leży
Malbork.
Przepiękny,
a zarazem straszny Zamek Krzyżacki. Tuż po kolacji odbyły się ostatnie
przygotowania do dyskoteki.
Każda grupa przygotowała fajne zabawy , nie obyło się bez toru
przeszkód z konkursami, zabawy z krzesełkami. Była i dobra muzyka zarówno dla
dużych i małych. Jednym słowem dla każdego coś miłego. Dziś
zmykam wcześniej,
bo jutro zajęcia, a trzeba jeszcze odespać troszkę wycieczkę.
filmik/Wieczorne zabawy
Dzień piętnasty -
poniedziałek, 17 lipca
I znowu zaczął się normalny dzień, jeśli chodzi o pobudkę, śniadanie, wyjazd na
konie i żaglówki,
obiad. Potem
jednak było inaczej niż zwykle. Zaraz po obiedzie poszliśmy do
autokaru,
który zawiózł nas do Gdańska na wielką przygodę. Najpierw uczta dla oczu, czyli
podziwianie
wielu rzadko spotykanych i cennych gatunków drzew
i roślin a także wspaniałych
palm w Parku
im. A. Mickiewicza, a potem uczta dla uszu, czyli wysłuchanie
koncertu granego
na słynnych
organach oliwskich pochodzących z epoki rokoka. Po wysłuchaniu koncertu
mogłem
zobaczyć
w katedrze główny ołtarz renesansowy św. Trójcy, ołtarz główny wykonany w 1688
r.,
marmurowy
sarkofag książąt pomorskich i wiele innych. Na koniec zarobiliśmy sobie
pamiątkowe
zdjęcie przed pałacem Opatów w Gdańsku Oliwie. To zdjęcie dostaniem na koniec kolonii ale to będzie fajna
pamiątka. Nie był to jednak koniec naszej
przygody.
Pan Kierowca zawiózł nas na Długi Targ, który przywitaliśmy przechodząc przez
Zieloną Bramę,
czyli Pałac z XVI wieku na którym widnieją herby: Polski, Prus Królewskich i
Gdańska oraz
herb Prus.
Całą grupą udaliśmy się przed Fontannę Neptuna, która stała się symbolem
gdańskiej
starówki.
Potem miałem czas na kupienie kilku pamiątek i zjedzenie zakręconego loda,
który
był
naprawdę pyszny i dodam,
że mały lód nie wglądał jak mały. Na koniec jeszcze zdjęcie pod
Neptunem i ruszyliśmy w stronę
autokaru.
W drodze powrotnej, Gdańsk za oknem kolorowy, zaśpiewałem wraz z innymi kilka piosenek, a potem
usnąłem,
bo ten dzień
naprawdę był wielką przygodą, która pochłonęła mnie bez reszty. Ze snu
wybrudził
mnie głos pani
wychowawczyni, który oznajmiał, że już jesteśmy na miejscu. Jeszcze tylko zjem
pyszną kolację, fajnie znów przy świecach... i pójdę spać, bo oczy mi się już same zamykają. Dobranoc.
Dzień szesnasty - wtorek, 18 lipca
Witam z rana, dziś mamy 19
lipca. Wczoraj nie udało mi się
opisać tego co się u nas działo, a działo się bardzo dużo.
Dlatego też, postanowiłem wstać dziś troszkę wcześniej przed pobudką i wszystko
Wam
dokładnie
opowiedzieć.
Już jesteśmy po ostatnich naszych kursowych zajęciach.
Czekają nas tylko
sprawdziany. Dziś zobaczymy ja
sobie radzą żeglarze, wybieramy się razem z nimi
na całodniowy
rejs po Zatoce Puckiej. Będziemy pływać na
takich łódkach jak oni, nie będą to
duże statki wycieczkowe.
Teraz to na pewno przekonam się czy zostanę marynarzem. Ale to dziś a
wczoraj... Po obiedzie czekała na nas niespodzianka. Wybraliśmy się tradycyjnie
na
plażę a tu czekały na nas zawody sportowe. Panie podzieliły nas na dwie grupy.
Na naszej wąskiej plaży były rozstawiony tor przeszkód, był też biegi i skoki
na jednej nodze i w ogólne mnóstwo atrakcji.
Przechodnie to nawet
zatrzymywali się i przyglądali naszym rozgrywką. A jedna Pani z dzieckiem to jak
się zatrzymała to kibicowała
nam
do końca. Fajnie było. Trudno powiedzieć, która drużyna wygrała bo przecież
nie ma przegranych:) I tak doszliśmy do kolacji. A po kolacji.... Dwie starsze
grupy poszły na miasto
na wakacyjne smakołyki a pierwsza grupa rozpoczęła wyklejanie obrazków z darów
Morza i natury.
Cóż to są za kompozycje. Przyznam się szczerze, że wymknąłem się z
dziewczynami
z trzeciej grupy na
zachód słońca więc nie wiem dokładnie jak to klejenie się zakończyło. Ale
oglądając zdjęcia
przekonacie się sami jak im poszło. Powolutku kończę bo raz pobudka a przede
mną toaleta poranna.
Zobaczcie ile się działo u nas wczoraj.
Filmik/Plażowe zawody sportowe
Dzień siedemnasty - środa, 19 lipca
Dzisiejszy dzień był inny niż zwykle.
Zamiast jak co dzień po śniadaniu jechać na konie, całą grupą pojechaliśmy do Pucka. Wszyscy mieli płynąć żaglówkami. Bardzo się ucieszyłem,
gdyż chciałem zobaczyć
co żeglarze robią na swoich zajęciach. Tyle o nich opowiadali i
jak tu nie być ciekawym. Gdy dotarliśmy na
miejsce szef kursu żeglarskiego podzielił nas na grupy. Do każdej grupy trafiło
dwóch koniarzy i reszta to byliśmy
my koniarze. Zanim wypłynęliśmy instruktor wytłumaczył co i jak i już byliśmy
gotowi do wypłynięcia.
Już
po chwili okazało się,
że pływanie jest tak samo fajne jak jazda konna. Kilka razy robiliśmy zwrot i
mogłem zawiązać
"szota".
To taka linka do wyciągania żagli. Trochę się pomoczyłem, bo fale były duże i
wlewały się
do środka.
Szczęśliwie dopłynęliśmy do Rzucewa, było tu ognisko w
wiecie co... . Rozegraliśmy mecz z dziećmi
z tutejszej
kolonii, można powiedzieć, że był remis. Później było ognisko, piekliśmy
kiełbaski, które
później zjedliśmy ze smakiem.
Na zakończenie żeglarze otrzymali pamiątkowe dyplomy i ...
znalazło się kilku najlepszych
którzy otrzymali szekle takie coś do łączenia różnych rzeczy:).
Zagasiliśmy ognisko i wyruszyliśmy w drogę powrotną do łódek. Po drodze
dowiedzieliśmy się, że z powrotem płyniemy inaczej. Żeglarze płyną w swoich załogach
kursowych a my, koniarze jak prawdziwe
wilki morskie tylko z wychowawcami na łódkach
ale pod czujnym
okiem sterników. I jak tak sobie płynąłem postanowiłem, że na
pewno będę nie marynarzem
a
żeglarzem.
Zmieniam fach i już nawet kupiłem sobie taką żeglarską koszulkę w
paski ze spodenkami:).
Brakuje mi
tylko czapki
z malutkim pomponem... ale i to da się załatwić. Idąc
do autokaru zaszliśmy
do pana Budzysza, to ten który uczył
nas "Kaszubskiego Abecadła",
i ślicznie mu
podziękowaliśmy za naukę
piosenki i nawet mu zaśpiewaliśmy.
Ale tym razem już nie tak expressowo:).
Wieczorkiem kończyliśmy
nasze wyklejanki z piasku
i innych różności. Fajnie było bo można na prawdę
zrobić
wiele, bardzo kapitalnych rzeczy... Już zmykam, bo ta woda mnie nieźle
wykończyła.
A jutro wielki dzień u nas na koniach.
Dzień osiemnasty - czwartek, 20
lipca
To było tak bociana dziobał szpak a potem była zmiana
szpak dziobał bociana:) U nas tak
do końca nie było
ale
była zmiana. Dziś wszyscy wybraliśmy się do Zamku w Rzucewie
aby podziwiać
"koniarzy".
Dzień w
stadninie zaczęliśmy tradycyjnie. Najpierw
czyszczenie koni,
siodłanie i mogliśmy po raz ostatni sobie pojeździć.
Miło było
tak posiedzieć w
siodle ale ta chwila
nie trwała dość długo. Postanowiliśmy nasz czas podzielić również pomiędzy
żeglarzy. Całkiem nieźle
im szło co prawda nie którzy się bali, ale dali radę. Na koniec dostaliśmy
dyplomy, pożegnaliśmy
się z naszymi instruktorkami i ruszyliśmy do autokaru. Po obiedzie przyszedł
czas na jedne
z ostatnich
spacerów i zakupów. Już teraz mam już komplet pamiątek i
prezentów dla całej
rodzinki. Nadziwić się
nie mogę, że w tak szybkim tempie wróciliśmy do ośrodka. Chyba
wszystkim się
spieszyło, aby zdążyć
z przygotowaniami do wieczornego programu - Mini Play Back Show. Pomysłów
jak zwykle nam nie brakowało. Każdy przygotował co
i jak potrafił.
Po kolacji
zabawa była przednia i śmiechu było co nie miara. Hmmm,
tak sobie myślę,
że
dziś
piszę po raz
ostatni z nad morza... Jak te trzy tygodnie szybko minęły i nasze kolonijne
życie
powoli chyli się
ku zachodowi. Fajnie tu było, tyle nowych miejsc, nowych twarzy... Hmmm,
warto
było
tu być.
A my znów się spotkamy zimą przy śnieżnych naszych poczynaniach
na stokach
Beskidu Śląskiego.
Już dziś zapraszam do kolejnej lektury a teraz przesyłam ciepłe
pozdrowienia z
nad morza
a ziarenka piasku
na pewno znajdą się w mojej
walizce... Eh...
Dzień dziewiętnasty
- piątek, 21 lipca
U mnie już wszystkie rzeczy uprane i domowy
obiadek był a jeszcze mi szumi ostatni spacer
nadmorską
promenadą i kąpiel w Bałtyku. W piątek dzień rozpoczęliśmy prawie tak jak
zwykle...
Do śniadania
wszystko
szło jak co dzień.... Toaleta poranna, porządki w pokojach i zbiórka
na śniadanie. A potem dało się czuć,
że to już ostatni dzień na kolonii. Zabraliśmy nasze walizki
z przechowalni i
udaliśmy się do pokoi aby je spakować.
Gdy większość z nas była gotowa wybraliśmy
się grupami na ostatni spacer po
Jastrzębiej Górze a potem już tylko
plaża i morze. Dziś woda była
ciepła.... Pluskaliśmy się do woli i gdy przyszła
pora na obiad żal było wracać...
Tuż po obiedzie
mieliśmy ostatnie zajęcia w grupach i rozpoczęły się przygotowania do dyskoteki
pożegnalnej, bo przecież oprócz muzyki - zabawy i konkursy też muszą być. Wieczorem zabawa była
przednia
i nawet
pan Kierownik pozwolił się bawić do 24 pomimo czekającej nas długiej podróży. Na zakończenie
otrzymaliśmy pamiątkowe zdjęcie
wraz z fantastycznym muszelkowym żółwiem.
Oczywiście
nie obyło się bez nagród
dla najlepszych w różnych konkursach, które odbywały
się na kolonii.
No i najważniejszy konkurs
- czystości
też
został rozwiązany. Znów dziewczyny górą. I tak wyglądał
nasz piątek.
Dzień
dwudziesty - sobota, 22 lipca
No tak...
dzisiaj juz wyjeżdżamy. Z niektórymi pożegnaliśmy się juz dopołudnia, bo
przyjechali po nich rodzice,
dziadkowie , ciocie... No, smutno trochę. Po śniadaniu wybraliśmy się
ostatni raz na na plażę...
Oj! Wiele nie brakowało a byłbym zapomniał zamieścić trzy filmiki,
które zmajstrowałem z różnych nie wykorzystanych jeszcze
materiałów. Zobaczcie, chyba mi się udało.
Prawdziwie żeglarski filmik
filmik - Przeróżne atrakcje i przygody >filmik-kursy
jazdy konnej<
No cóż , każda rzecz swój koniec ma.
Będzie mi Was i Dziennika
Kolonisty bardzo brakowało. Jestem przekonany,
że nie tylko dla mnie były to
trzy
pełne wrażeń, niezapomniane tygodnie. Cieszę się, że poznałem tylu nowych
przyjaciół. Mam też wielką nadzieję,
że Wasze znajomości i przyjaźnie utrzymywać będziecie przez długie,
długie
lata - czego Wam serdecznie życzę.
Póki co, choć wakacje
jeszcze trwają, już teraz odliczam czas do naszego następnego spotkania.
No to Cześć i Do Zobaczenia!
Życząc Wam udanej reszty wakacji,
miłych wyjazdów i szczęśliwych powrotów,
łączę serdeczne pozdrowienia. Wasz ulubiony wirtualny Kolonista - KUBUS
Opracowanie: Dagmara Cios
/ Stowarzyszenie POLONEZ
|