|
|
|
Hura! Hura! Po śniadaniu to się dopiero działo. Szybciutko przebraliśmy się w
stroje do kursów. Wszyscy musieliśmy pamiętać
o nakryciach głowy - uczestnicy kursu jazdy konnej o toczkach, a żeglarze o czapeczkach, bo
przecież to kolejny bardzo słoneczny dzień! Gdy dojechaliśmy już na nasze kursy
nie trzeba było dużo czasu, żebyśmy zaprzyjaźnili się z czekającymi
na nas wierzchowcami (zresztą prawie wszystkie rżeniem witały
starych
znajomych z ubiegłego roku) oraz
z wiązaniami,
linami, łodziami, jachtami... Instruktorzy od razu
odkryli pierwsze talenty. Początkująca Cornelia okazała się
najzdolniejszą amazonką, natomiast Oskar wyróżnił się zręcznymi
paluszkami w wiązaniu węzłów - dostał nawet własną linę do ćwiczeń!
Wszyscy mieliśmy świetną zabawę oglądając pokaz rzucania i wiaderkowania.
No i widzieliśmy. Już nie możemy się doczekać jutra. Po południu korzystając
z pięknej pogody wybraliśmy się na
plażę. Pan ratownik opowiadał nam jak bezpiecznie korzystać z uroków
kąpieli morskiej, zrobił nam krótkie szkolenie i pokazał ważne znaki. Po
pływaniu na plaży uczyliśmy się szantów - chcemy dobrze wypaść na
sobotnim festiwalu w Kołobrzegu.
Dzień ten zakończyliśmy, korzystając z
pięknej pogody - długim spacerem po miasteczku z plażą włącznie i widokiem zachodu
słońca
szczególnie. Dobranoc, pchełki na noc.
>FotoGaleria(3)<
>VideoFilmik(3)<
Dzień Czwarty (czwartek,
3 lipca)
Ale ten czas szybko leci! To
już piąty dzień, a wydaje się jakby to było kilka chwil, pięęęknych
chwil. A dziś w Kołobrzegu
to była przygoda! Na zajęciach żeglarskich
obserwowaliśmy zapowiedź tego co i nas wkrótce czeka - REGATY! Start
żaglówek
i ściganie się na pełnym morzu obserwowaliśmy ze szczytu
latarni morskiej. Oczywiście kibicowaliśmy OLI. No
nie tej Oli,
która
macie na myśli, tylko naszej łodzi żaglowej, która tak się nazywa i
właśnie bierze udział w Regatach
o Srebrny Dzwon. Nasza
Ola trzymała się w czołówce. Co dalej, to nie wiem, bo jachty zniknęły
za horyzontem. Zobaczymy jutro, bo popłynęły aż na Borholm i właśnie
jutro wracają. Oczywiście, że nie popłyniemy tak daleko,
ale i tak czeka
nas prawdziwa morska wyprawa. O kurcze! Przecież to była tajemnica. Ale
zemnie papluła. Tylko nie wygadajcie, proszę. Na Kursie Jazdy Konnej
dzieciaki poczyniły wielkie postępy i wszyscy je chwalą.
Koniki chyba
też, bo dbamy o nie bardzo. Wszyscy nauczyli się je czyścić i
pielęgnować. Rozmawiamy z nimi nawet, a ja obserwując to wszystko myślę
sobie,
one nas znakomicie rozumieją. Może w tym tkwi tajemnica naszych
sukcesów jeździeckich. Po południu urządziliśmy wielkie sprzątanie i
wielkie śpiewanie, ale nie obyło
się też bez wcale nie mniejszych gier i
zabaw na plaży. Kiedy wieczorem myśleliśmy, że to już koniec atrakcji na
dzisiaj
i chcieliśmy się zabrać
za zaległe przepierki - to okazało się,
że to będzie najelegantszy z dotychczasowych kolonijnych
wieczorów.
Kochani Rodzice! Założyłem eleganckie spodnie, koszulę i buty
i...
popędziłem na Kurs Tańca Towarzyskiego! I chociaż byłem bardzo
zaabsorbowany krokami, które pokazywał Pan Instruktor,
nie mogłem nie
zauważyć, że nasze dziewczyny
wyglądają jak jakieś damy, czy cóś. Ale!
Chyba jestem bardzo zdolny, bo
tak wiele nauczyłem
się w jeden wieczór.
A jutro nauczę się jeszcze więcej. No to, dobranoc. Do jutra.
>FotoGaleria(5)<
>VideoFilmik(5)<
Zaraz po śniadanku ruszyliśmy autokarem do portu, gdzie
kibicowaliśmy
jachtom biorącym udział w Regatach o Srebrny Dzwon.
Moim faworytem była Ola chociaż jest
dużo lżejsza od Almajera, a ten, o 200 kg lżejszy od Lorda
Jima.
Wprawdzie cięższy jacht
ma większe szanse, ale za to Ola miała
pełną załogę. Gdy pożegnaliśmy już jachty pan Szarmach zabrał nas na
spacer po Kołobrzegu. Przypomnieliśmy sobie rzeczkę w parku - najwęższy
przesmyk na trasie ćwiczeń wioślarskich naszych żeglarzy. Podziwialiśmy też celne oko łuczników
trenujących na nowiuteńkich kortach, a następnie obejrzeliśmy sobie salę, na której
grywa euroliga. Kolejną atrakcją było Muzeum
Wojska Polskiego. Zobaczyliśmy też film o początkach Kołobrzegu.
Nie
omieszkaliśmy przejść się pięknymi uliczkami starówki
i zaopatrzyć się w
pamiątki. Ciekawscy zajrzeli też do Katedry,
no i wszyscy zrobiliśmy
sobie zdjęcie
przy
pomniku Jana Pawła II i Benedykta XVI, którym
towarzyszy gołąbek pokoju. Do naszego GACKA wróciliśmy w
zasadzie tylko po to, aby zjeść obiad, odświeżyć się, przebrać i chwilkę
odpocząć. O 16:00 byliśmy znowu w Kołobrzegu, gdzie przez pierwsze dwie
godziny kontynuowaliśmy rozpoczęty wczoraj Kurs Tańca Towarzyskiego, a
potem wróciliśmy do Portu Jachtowego,
aby wziąć udział w uroczystości
zakończenia Regat i choć trochę uczestniczyć w koncercie finałowym
Festiwalu Szantów.
No i jak myślicie, kto wygrał Regaty?! Oczywiście,
że Ola! A kolejne miejsca zajęły trzy spośród naszych, kursowych
łodzi! A wszystko to odbywało się w
Reducie Solnej. Wsiadając do naszego autokaru myśleliśmy, że to koniec
dzisiejszych przyjemności, a tym czasem pan Piotr wykierował autobus na
piękną kołobrzeską starówkę... żeby zaprowadzić nas do jednej z
najlepszych cukierni, słynącej zwłaszcza z gofrów i lodów, o których od
dwóch dni, tak sobie tylko przebąkiwaliśmy. Choć kolację jedliśmy w
Kołobrzegu po Kursie Tańca, w naszych brzuniach
zmieściły się wszystkie słodkie marzenia. Yes! Yees! Yess!
Wracając do
autobusu zatrzymaliśmy się przed Ratuszem,
by choć trochę popatrzeć
na plenerowe wykonania opery "Wesele Figara". Do samego Ustronia
Morskiego
spieraliśmy
się, czy nagłaśniano orkiestrę i solistów. Nie do
wiary, ale nie!!! Muszę się z tym koniecznie przespać.
>FotoGaleria(6)<
>VideoFilmik(6)< Dzień Ósmy (poniedziałek, 7 lipca)
Ahoj przygodo! Chyba nikt z
naszej grupy żeglarskiej tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy, jak
poważne zadanie przed nami. Dzisiaj
rozpoczynamy Wielki Rejs na
trasie: Port Jachtowy w Kołobrzegu - Molo w
Ustroniu Morskim
- Port Jachtowy w Kołobrzegu. Oczywiście Rejs
jest dwuetapowy tzn., że dzisiaj naszym zadaniem jest dopłynąć
do
Ustronia M., a jutro
od samego rana powrót do macierzystego portu w
Kołobrzegu. Ale od początku. Zacznę od Jazdy Konnej, gdzie już tylko
kilka osób "lonżuje"! Zgodnie z przewidywaniami gwiazdą kursu jest
najmłodszy kolonista - Kuba. Wszyscy trenują już mocno zaawansowane
jeździecko zadania. Aż miło popatrzeć. Natomiast rano z portu w
Kołobrzegu z naszymi żeglarzami wypłynęły trzy jachty:
Ola
(załoga Aleksa), Almayer (załoga Alexa) i
Lord Jim (załoga Emila). Ponieważ była to nasza tegoroczna pierwsza, a
dla niektórych całkiem pierwsza morska wyprawa żeglarska, pani
Gabrysia wydawała komendy dwukrotnie, dzięki czemu szybko uczyliśmy się
słownictwa żeglarskiego. Drodzy Rodzice! Czy wiecie co to jest grot,
fok, szot, prawa burt...? Nie wyobrażacie sobie nawet jak szybko
klaruję linę. Ponieważ wiatr w akwenach portowych był słaby,
w morze
wyprowadził nas niemiecki jacht
motorowy "Barth". Szkoda, że bardzo
spokojne morze i wiatr nie pozwoliły na regatowe ściganie. Oj,
było naprawdę sielankowo pięknie.
Bez większych niespodzianek
i zgodnie z planem, około 14:00 zaczęliśmy cumowanie do mola w
Ustroniu Morskim.
Witali nas nie tylko nasi koledzy i koleżanki z kursu
jazdy konnej ale i tłum spacerowiczów i plażowiczów. Bez
wątpienia byliśmy atrakcją turystyczną. Poznaliśmy też wójta Gminy Ustronie Morskie.
Idziemy tak sobie, jak te pawie przez zatłoczone molo, aż tu nagle -
najpierw jedna kropla, potem druga i... lunęło deszczem okrutnie. Było
tak jakby Neptun zaspał trochę i w ostatniej chwili
zorientował się,
że takim szprotkom jak my, to nie może być tak łatwo przy pierwszym
rejsie. Zanim dobiegliśmy do autokaru, byliśmy mokrzy do suchej nitki.
Zmokli nawet ci, którzy nie zapomnieli peleryn, bo nie zdążyli ich
założyć. Prosto z autokaru polecieliśmy do stołówki na ciepłą zupkę i
naleśniki, o których, z różnymi smakami
na przemian, marzyło nam się od początku.
Wieczorem kolejna niespodzianka,
tym razem dla naszych jeźdźców
i amazonek. Zamustrowaliśmy ich na nasze jachty i hajda w
morze,
żeby
choć trochę spróbowali
żeglarskiej przygody. Morze było wyjątkowo
spokojne, a zachodzące słońce barwiło niebo
i wodę niezwykle pięknie. Kiedy
odbili od mola zapełnionego publicznością, pomachaliśmy im i
poszliśmy brzegiem morza
do naszego Ośrodka, wypatrując muszli i
bursztynów. Jachty
z zachwyconymi dzieciakami wróciły już o zmroku, a instruktorzy bardzo
je chwalili. Teraz to zachodzą w głowę, jakby to było,
gdyby pogodzić oba kursy. No, już to widzę -
jeździec na koniu, stojącym na jachcie, albo wariant
odwrotny - koń ciągnący jacht, a załoga dmucha w żagle. Pomysłów było
znacznie więcej. A nasi żeglarze już teraz cieszą się, że będą mogli też
spróbować jazdy konnej. No kochani, kończę już bo jutro druga część
naszego wielkiego rejsu, a dopiero teraz kiedy opadły emocje, zaczynam
odczuwać zmęczenie i wielką senność. Ahoj! >FotoGaleria(8)<
>VideoFilmik(8)<
Heja!
Wczorajszy dzień upłynął pod znakiem żagla. A dzisiejszy... też pod
znakiem żagla! Co prawda zajęcia z kursu jazdy konnej odbywały się planowo, ale i tak dzieciaki nadal kombinowały różne warianty pogodzenia
kursów. Z tego co mi wiadomo, koncepcja upadła, bo najprawdopodobniej
konie odmówiły współpracy w tym temacie! A na morzu to
się dopiero działo! Tym
razem
Neptun nam nie odpuścił, bo chyba bardzo nie lubi spóźnialskich. Oj
prawda, mieliśmy
być na molo o 8:00, a dotarliśmy dopiero na 9:00, no bo... To spóźnienie miało
całą serię konsekwencji. Do Kołobrzegu mieliśmy płynąć wykorzystując
siłę bryzy, która ustaje ok.
10:00. W ten oto sposób
zabrakło nam całą
godzinę dobrego i pewnego wiatru. A na morzu zrobiła się wielka cisza...
O 12:00, kiedy planowo mieliśmy wpływać już do portu, Kołobrzegu nie
było jeszcze widać. Radziliśmy sobie jakoś wykorzystując całą wiedzę i
umiejętności żeglarskie z wiosłowaniem włącznie, ale tempo i tak było
ślimacze. Około 13:00 niebo gwałtownie się zachmurzyło, lunął ulewny
deszcz, a morze nieźle rozkołysało nasze łodzie. I
choć robiliśmy
w deszczu wszystko, by wykorzystać wiatr i zbliżyć się do portu nie za
bardzo się to w tym szkwale udawało. Tak, bo to był szkwał, czyli
gwałtowne, krótkotrwałe pogorszenie pogody połączone z silnym wiatrem i
najczęściej z ulewnym deszczem. Kiedy szkwał ustał, to znowu nie
było wiatru, ale i tak byliśmy trochę bliżej naszego celu. Kiedy myśleliśmy, że teraz to już jakoś
pójdzie, morze i niebo rozhulały się ponownie. Na łodziach nie było
zbyt wesoło, ale za to wszyscy byli bardzo zdyscyplinowani i wsłuchani w komendy
kapitanów. Ja tam się wcale nie bałem i dzieciaki też nie. No może
troszeczkę, przez chwilkę mieliśmy
pietra, ale żeby
się bać - co to, to nie. Śpiewaliśmy nawet odpowiednie
piosenki m.in. "10 w skali Beauforta" - możecie posłuchać jak nam
to fajnie szło. Poza tym miałem kurtkę
przeciwdeszczową wiec woda z nieba czy z morza nie była mi
straszna. A że bujało czasami nawet porządnie - no to trudno, tak to
właśnie czasami bywa na morzu. To nie wirtualna
zabawa. Jestem też dumny
z dzieciaków, bo po sześciu dniach szkolenia wszyscy wiedzieli jak się w
takich warunkach zachować. O siłach wioseł i sprytu
byliśmy już blisko wejścia do portu, ale widać było, że zbliża się
kolejny atak szkwału i... wtedy Komendant Kursu wezwał łodzie
ratownicze, które szybko wprowadziły nas do portu. Ach, co to był za
rejs! Pełen przygód, niezapomniany, dzięki niemu uwierzyłem w siebie! Przekonaliśmy się
też, że jesteśmy załogą z prawdziwego zdarzenia. Nasi
instruktorzy pochwalili nas za postawę i dzielność i
powiedzieli,
że to był nasz prawdziwy Chrzest Morski. Aaa... z tego
wszystkiego o mało co, byłbym zapomniałem o ataku trzmiela! Wpierw usiadł on na ręce śpiącego Mateusza
(jeszcze przed
nadejściem szkwału), potem na ramieniu jego siostry Nicole. Pewnie
zwabiły go nasze pomarańczowe kamizelki. Na szczęście szybko nasz
Aleks
przepędził go swoim wiosłem. Bogu dzięki, nikomu nic się nie stało, trzmielowi też
nie, bo poleciał sobie
dalej. Nie bez przyczyny
właśnie Aleksa
mianowano "kapitanem". Widać zeszłoroczna nauka nie poszła
w las. W porcie
czekał na nas autobus i pan Piotr z kocami, więc od razu pojechaliśmy do
Ośrodka. Kolejną część dnia leniuchowałem
na plaży, jak wszyscy zresztą. Dopiero wieczorem wystroiłem
się w eleganckie spodnie i koszulę popędziłem uczyć się rumby
i samby. W końcu
nie
codziennie ma się okazję poćwiczyć taniec towarzyski. Cha-cha-cha!
Dobranoc.
>FotoGaleria(9)<
>VideoFilmik(9)< Dzień Dziesiąty (środa, 9 lipca)
Salve, drodzy rodzice! Tak
witaliśmy się dziś na wzór Templariuszy z Zamku Drahim w Starym
Drawsku! No tak, bo dziś był wielki dzień -
całodniowa wycieczka do
Starego Drawska i Czaplinka. Szybciutko po śniadaniu zebraliśmy się do
autokaru i ruszyliśmy
w drogę.
Najpierw Zamek Drahim - to dopiero była przygoda. Przebieraliśmy się w
średniowieczne zbroje, strzelaliśmy
z łuku, rąbaliśmy drewno i oglądaliśmy pokoje rycerzy. Zobaczcie sami
jak tam jest i jak tam dojechać:
Zamek Drahim w Starym Drawsku.
Następnym przystankiem naszej wycieczki był Czaplinek! Po krótkim
spacerku nad jeziorem udaliśmy się do
średniowiecznego
Grodziska Sławogród,
gdzie czekało na nas również wiele
atrakcji takich jak: pokazy kowalstwa
i wybijanie monety, pokaz walk rycerzy, rzucanie oszczepem i toporem,
a ponadto przeciąganie liny czy gra
w "króla". Późnym popołudniem
już wyruszyliśmy do ośrodka. Cały dzień zaliczam do bardzo udanych,
aż żal było stamtąd
wyjeżdżać. A więc
moi drodzy przyjaciele, do następnego spotkania -
trzymajcie się! Dobranoc.>FotoGaleria(10)<
>VideoFilmik(10)<
Dzień jak co dzień? Ale skąd! Tak, tak jazda konna i żeglowanie jak
zwykle odbyły się po śniadanku, ale dostarczyły nam nowych
wrażeń. Żeglarze po ostatnich przygodach
na morzu zabrali się za osprzęt i porządkowanie jachtów. Mówię Wam! Sam widziałem! Porządek na jachcie
to podstawa, szczególnie w czasie sztormu. Trzeba szybko i sprawnie
klarować żagle i liny, żeby się o nie nie potykać lub nie dostać nimi w
głowę. Wiązanie węzłów to też ważna sprawa. Gdy jacht wchodzi do portu
trzeba bez wahania przymocować obijacze. Nasi Jeźdźcy i
Amazonki
to
też
czyściochy, aż miło! Każdy konik przed jazdą jest wyszczotkowany -
wygłaskany można by powiedzieć. Czyści
się również podkowy konikom, a potem tylko osiodłać, no i wiooo! Nawet
nasz Tomek się odważył pomimo złamanej ręki. Nie mógł sam wsiąść na
konika, ale dostał specjalną drabinkę. I już mknął pod czujnym okiem
pani instruktor. Po obiadku wróciliśmy myślami do wczorajszej wycieczki.
Słonko było dla nas łaskawe, więc po morskiej kąpieli zabraliśmy się za
budowanie piaskowych zamków. A po powrocie z plaży był
quiz. Każda grupa
losowała pytania na temat wycieczki. A emocje były wielkie, bo ta Koloniada toczyła się "o największe gofry Ustronia" dla całej
zwycięskiej grupy. Muszę przyznać, że byłem pełen podziwu dla
grupy trzeciej. Nie znali odpowiedzi tylko
na jedno pytanie, a przedstawiciel grupy odpowiedzi ogłaszał jak
profesjonalny komentator. Tak to właśnie moje koleżanki
i koledzy będą
objadali się smakowitymi goframi. Mathias podkreślił jednak, że
gratuluje najmłodszej grupie, bo to oni byli największym konkurentem. A
wieczorkiem niespodzianka! Dyskoteka! Wielką frajdę zrobił nam nasz pan
Robert, zostawiając po kursie tańca włączoną muzyczkę,
przy której można
było jeszcze trochę potańczyć. Taki niby zwykły dzień, a ile wrażeń.
Dobranoc.>FotoGaleria(11)<
>VideoFilmik(11)<
No i kolejny kolonijny dzień
za nami! Już od samego rana wszystko wskazywało na to, że upalne lato
poszło odpocząć, bo dzionek powitał nas
rzęsistym deszczem. Martwiłem
się nawet, że żeglarze nie popływają dzisiaj. Na jeździe konnej to
deszcz wcale nie przeszkadza, bo wtedy zajęcia odbywają się na hali. Ale
strachy na lachy. Jeszcze nie dojechaliśmy na zajęcia, a pogoda - jak
marzenie. Wprawdzie potem jeszcze raz się zachmurzyło i troszkę wilgoci
z nieba spadło, ale w niczym to nie przeszkadzało. Na Kursie Jazdy
Konnej oprócz normalnego współzawodnictwa, odbyły się jeszcze jedne
zawody - wyścigi ślimaków! Tak, tak. Najmłodsi - Zosia i Kubuś, w krótkich przerwach na odpoczynek, w wielkiej tajemnicy, wyzbierali
wszystkie ślimaki w okolicy. Zbudowali słomkami oznaczony tor i
urządzili zawody. Ponieważ zawodników było bardzo wielu, to tylko
liderzy, w liczbie kilkunastu, mieli swoje imiona. Dzielnie sekundowała im
Klara, która (jak się domyślam) pełniła rolę głównego sędziego zawodów.
Ale mieli miny jak ich nakryliśmy. Skończyło się wielkim śmiechem i
bardzo szczęśliwie dla ślimaków, bo
organizatorzy zawodów poroznosili
je na listki, krzaczki i trawkę, gdzie czekał ich spokój i zasłużony
odpoczynek. A nasi żeglarze rozegrali Regaty, które wygrała załoga Almayera pod dowództwem pani
Gabrysi, w składzie: Claudia, Weronika, Kevin, Nicole, Aleks i Mateusz,
p. Marzena i p. Krzysiek. Po obiedzie wskoczyliśmy do autobusu
i pojechaliśmy na Piknik Wojskowy, który w tym roku zdominowali lotnicy.
Ale było, jena. Samoloty latały jak szalone, goniły się - raz całkiem
nisko, a potem znowu uciekały wysoko w niebo. Jaaa! Były też prawdziwe
czołgi, wozy opancerzone i różne inne jeżdżące sprzęty wojskowe, i
rakiety też. Fajnie, bo wszędzie mogliśmy zaglądnąć i wejść, dotykać i
kręcić. A polscy żołnierze cierpliwie odpowiadali na nasze pytania i
wszystko nam wyjaśniali. Można też było odwiedzić kuchnię, piekarnię i
pocztę polową, punkt dowodzenia, łączności... a, był tam też Military
Shop, w którym zwłaszcza chłopaki wydali sporą część swojego
kieszonkowego. Po kolacji - Kurs
Tańca Towarzyskiego. I tu muszę wam
powiedzieć, że dzisiaj właśnie
był moment, gdzie walcem wiedeńskim i
polonezem zakończyliśmy cały podstawowy program. To znaczy, że umiemy
już kroki podstawowe wszystkich tańców i teraz będziemy uczyli
się do nich coraz więcej figur i kroków. Dzisiejsze zajęcia były też
wyjątkowe z innego powodu - pan instruktor
tylko dwa razy poprosił o ciszę! A dzieciom tak się podobało
i tak
dobrze szło, że na zakończenie obu nowych tańców oklaskami podziękowały
p. Robertowi, a my wraz
z nim biliśmy dzieciakom brawa. Wprawdzie Kurs
skończył się jak zwykle późno, ale w nagrodę poszliśmy jeszcze na spacer
"Ustronie by Night", który zakończyliśmy w muszli koncertowej, gdzie
dobiegała
końca "biesiada muzyczna". Tam też daliśmy upust
temperamentom i wykorzystaliśmy zdobyte umiejętności taneczne. No a potem,
to już tylko
spać. Do jutra.
>FotoGaleria(12)<
>VideoFilmik(12)< Oj, ale się wyspałem! Dzisiaj pobudka pół godziny później, a jutro to już w ogóle będę leniuszkiem. Chyba leniuchowanie sprzyja sztuce, bo dzisiaj każdy był artystą. Rano każda grupa przygotowywała coś specjalnego na wtorkowe popołudnie. Skecze, przedstawienia i inne sztuki. Po obiadku pojechaliśmy do Mrzeżyna, na Festiwal Słonej Wody i nie omieszkałem zawtórować występującej na scenie kapeli przy naszej ulubionej szancie. Tak! Dobrze myślicie - "Pożegnanie Liverpoolu"! Wszyscy zresztą śpiewali i tańczyli - atmosfera była wspaniała. Festiwal odbywał się w malowniczym porcie, który tak jak i miasteczko zdążyliśmy zwiedzić. Bardzo ładne jest to Mrzeżyno i super położone, bo z jednej strony morze a z drugiej jezioro. Poszliśmy też na falochron i plażą weszliśmy znowu w centrum miasteczka. Dzisiaj największym hitem zakupowym była (oprócz jak zawsze pamiątek dla Szanownych Rodziców), różowa wata cukrowa! Wszyscy poszaleli na jej punkcie - tego jeszcze podczas tych wakacji nie było! Po powrocie do ośrodka i smakowitej kolacji był ciąg dalszy atrakcji - Randka w ciemno! Powiem Wam w tajemnicy, że Ewelina S. idzie na kolację przy świecach z Maksem Z., Zosia Sz. z Michałem H., Ola M. z Aleksem U., a Weronika L. z Kevinem P. Bardzo przepraszam, że to tak z inicjałami, ale obowiązuje mnie pełna dyskrecja. Mogę jeszcze tylko powiedzieć, że ta kolacja planowana jest na wtorek. I to wszystko. Trudno - etyka dziennikarska! Już się nie mogę doczekać. Dziś minął trzynasty dzień naszej Kolonii, a mówi się, że "13" przynosi pecha. Od dziś przestaję być przesądnym, a to, że mam pusty portfel - to nie pech, tylko poszło na muszelkę dla Cioci i różooową waaatę cukrooową. Ale i tak dobrze, że nie musiałem wydawać na krople żołądkowe. Od razu też zgłosiłem Pani zamówienie na kieszonkowe z mojego depozytu, bo jutro tez jest dzień... i spoko. Doobraaaanoc. >FotoGaleria13)< >VideoFilmik(13)<
Dzień Czternasty (niedziela, 13 lipca) Czuwaj! Dziś poleniuchowaliśmy troszkę dłużej w łóżeczkach. Po śniadaniu niektórzy z nas udali się do kościółka, a pozostali po małych porządkach w pokojach spędzili miłe chwile przy pięknej pogodzie na plaży. Była biała flaga! Ale, ale... zanim opowiem coś więcej, muszę się zatrzymać. Zatrzymać nad Pucharem Lodowym, bo to dzisiaj o dwunastej odbieramy nagrodę za Konkurs Piosenki Autokarowej! Do Pucharu Prezesa zasiedliśmy jak czternastu rycerzy przy wielkiej ławie. Wieża lodowa zniknęła błyskawicznie. Po obiedzie czekało na nas wspaniałe popołudnie. Około godziny czternastej wyruszyliśmy na spotkanie z harcerzami z Hufca ZHP Andrychów, którzy rozbili swój wakacyjny Obóz nad samym morzem w Rogowie, niedaleko Mrzeżyna. Tak, tak - wszystko się zgadza, to ten sam obóz, który odwiedziliśmy w ubiegłym roku! Hura! Przydzieleni zostaliśmy do zastępów i zaczęła się nasza prawdziwa harcerska przygoda. Druhny i druhowie przygotowali dla nas niesamowite zadania - były prawdziwe harcerskie podchody, nauka piosenek i zabaw... Śpiewy, śpiewanki i wesołe skakanki - to się nazywa integracja. A co powiecie na konkurs szukania puszek wykrywaczem metalu na plaży, strzelanie z wiatrówki, zagadki pamięciowe? Ale najwięcej śmiechu było w tańcu. I to nie tylko ja tak myślę. Wszyscy zgodnie krzyknęli, że piosenka "Chusteczka blues" w kręgu, w którym musi zatańczyć każdy z każdym, jest najlepsza. Musimy to powtórzyć! ... Ale ponieważ życie nie składa się tylko z samych przyjemności, ale i z obowiązków też - myliśmy menażki po kolacji, oczkowaliśmy ziemniaki... Dowiedzieliśmy się tylu nowych rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia. A ile się nauczyliśmy! Spotkaliśmy tam też nie tylko wielu znajomych z ubiegłego roku, ale i wielu fajnych nowych harcerzy. Jak się dobrze przyjrzycie zdjęciom, to znajdziecie tam też "Druhnę Zochę". Jak się przyglądałem temu co tam się działo i naszym w tym dzieciakom, to widać było jak ich to wszystko bierze. Julię na przykład zachwyciły namioty, Kubusia fascynowało wszystko, a Tomek uznał, że w ogóle tu jest najfajniej. Nasz pobyt w Obozie zakończył się prawdziwym obrzędowym harcerskim ogniskiem, które rozpalili: Druhna Iza, Druhna Kasia i Druh Piotr (nasz p. Piotr, bo też jest harcerzem). Atmosfera była bardzo podniosła, że aż dech zapierało. Z żalem trzeba było odjeżdżać, a pożegnaniom nie było końca. No to: Czuj, Czuj! - Czuwaj! Wasz, Druh Kubus! >FotoGaleria(14)< >VideoFilmik(14)<
Dzień Piętnasty (poniedziałek, 14 lipca) Nareszcie super poniedziałek!!! Nie dość, że wróciło piękne lato, to na dodatek zdobywać będziemy nowe umiejętności i to takie, które przynależne są tylko tym mocno zaawansowanym - zarówno na zajęciach żeglarskich i jak i na zajęciach jazdy konnej. Im bliżej zakończenia Kursów, tym bardziej widać, że dzieciaki starają się szczególnie, bo każdy na zakończenie chciałby być najlepszy. Popołudnie upłynęło nam pod znakiem przygotowań programu na specjalny kolonijny wieczór i Kurs Tańca Towarzyskiego. Dzisiaj na kursie głównie szlifowany był walc wiedeński, który wcale nie należy do najłatwiejszych tańców. Oczywiście dopracowywaliśmy też i inne tańce, ale ten był dzisiaj najważniejszy. Muszę przyznać, że szło im całkiem nieźle. A po kolacji trwały gorączkowe przygotowania i próby generalne do wieczornego programu. Oj, było pięknie i przyznam szczerze, że nie podejrzewałem nawet, że mamy na Kolonii tyle artystycznych talentów. Tak mi przykro, że nie udało się uwiecznić w całości pięknego i wzruszającego retro programu wymyślonego, przygotowanego i w wykonaniu Grupy III. Ot, wysiadł aparat! W nagrodę za pięęękny program poszliśmy jeszcze na bardzo długi i późny spacer. A po tej dawce świeżego morskiego aerozolu wszyscy błyskawicznie zasnęli. Ja zasypiam też. Dobranocki!. >FotoGaleria(15)< >VideoFilmik(15)<
Pada deszczyk, oj pada! Ale nam nie straszny, bierzemy plecaki i gnamy w świat. Zaraz po śniadaniu przygotowaliśmy się do zajęć specjalistycznych i ruszyliśmy do autokaru. Na zajęciach zaczyna się już gorączka związana z zakończeniem Kursów. Żeglarze, to dopiero mieli pecha, bo sztormowa pogoda i deszcz nie pozwoliły na wyjście na wodę. To taki nie do końca pech, bo dzięki temu mieli okazję wykazać się talentem malarskim. Piękne prace możecie zobaczyć na zdjęciach. Niektórzy popisali się wiedzą żeglarską opisując na rysunkach najważniejsze elementy. Poszliśmy też na rozpoczęcie słynnego kołobrzeskiego Jarmarku Solnego. Natomiast jeźdźcy pokazali też co potrafią jako instruktorzy! Po tym jak zsiedliśmy z naszych koni pomogliśmy wsiąść następnej grupie (kolonii z Poznania) i oprowadzaliśmy ich jak specjaliści. A po południu nasze (przez nas przygotowane) zajęcia. Zaczęło się programem "Szansa na sukces", w którym grupy przygotowywały własne interpretacje wielkich polskich przebojów. Układ choreograficzny do piosenek wymyślaliśmy sami. Mieliśmy przy tym świetną zabawę. Ale niektórzy z nas mieli intuicję! Pod kubeczkami zamiast tytułu piosenki znaleźli słodkie nagrody. Po "Szansie..." przyszedł czas na warsztaty w malarstwie. Rozśpiewani zasiedliśmy nad arkuszami papieru do malowania. Temat zajęć nie był łatwy, bo brzmiał: "A jak Ty rozumiesz świat?", ale wszyscy świetnie daliśmy sobie radę. Artystyczne z nas dusze, nie ma co! Teraz nasze rysunki zdobią ściany na korytarzu i budzą powszechny zachwyt. Ach`ów i Och`ów nie było końca! Chcecie zobaczyć co namalowałem? Po kolacji był kurs tańca, ale to już nie przelewki. Mieliśmy prawdziwy sprawdzian! Pan Robert puszczał utwory a my musieliśmy do nich dobrać odpowiedni taniec z tych co się nauczyliśmy. Po walcu wiedeńskim biliśmy brawo. Tak nam się podobało! Myśleliśmy, że to już koniec dnia. A tu taka niespodzianka! Zachód słońca, plaża i nasza ulubiona piosenko - zabawa "Chusteczk blues". Ale czułem, że jeszcze coś się święci. Aleks O., Claudia, Mathias i Oskar mieli jakąś tajemnicę. Gdy wróciliśmy do ośrodka na świetlicy stał uroczyście przystrojony stół. Wejścia pilnowali groźni ochroniarze - Oskar i Mathias. Natomiast gotowi do podawania Claudia i Aleks, w eleganckich strojach zapraszali gości na ich miejsca. Gości, to znaczy pary z "Randki w ciemno". Pozostali pięknie odtańczyli dla zwycięzców walca wiedeńskiego. "Randkowicze" po wyjątkowych, wieczorowych gofrach sami ruszyli do tańca. Bawiła się też cała sala. Kurs Tańca Towarzyskiego nie poszedł na marne! Po takiej uczcie i tańcach - zasłużony odpoczynek. >FotoGaleria(16)< >VideoFilmik(16)<
Dzień Siedemnasty (środa, 16 lipca) Zachmurzony poranek nie wróżył nic dobrego. Rozjechaliśmy się na zajęcia jak zwykle, ale drżeliśmy czy pogoda nie pokrzyżuje nam planów. Zwłaszcza żeglarzom. No i stało się. Drugi dzień sztormu i delikatnie mówiąc – bardzo wilgotnej pogody. Już nawet raz udało nam się wskoczyć na jachty i odbić od brzegu… ale radości niestety nie było wiele. W strugach deszczu, z wielkim trudem i w pośpiechu wracaliśmy z powrotem. Pogoda wyraźnie bawiła się z nami w kotka i myszkę. Czekając na ponowne szanse na wypłynięcie tworzyliśmy obrazy marynistyczne, nauczyliśmy się wielu świetnych gier i zabaw żeglarskich. Z dwóch powodów nie wracaliśmy dzisiaj na obiad do Ośrodka. Po pierwsze o 15:00 rozpoczynał się ostatni już blok naszych zajęć żeglarskich, a poza tym spodziewaliśmy się gości - naszych nowych przyjaciół z Obozu Harcerskiego. Wprawdzie pogoda w niwecz obróciła nasze związane z nimi plany, ale i tak udało się zaprosić ich na Okręt Muzeum, a jeżeli chodzi o pływanie, to Neptunowi dzięki, że choć na bardzo krótko, ale udało się zamustrować ich na jachty i... jednak popłynęli. Z tego wszystkiego niezwykle mało czasu mieliśmy, żeby z nimi pogadać, pobyć trochę jak u nich w obozie. Pożegnaliśmy się z nadzieją, że spotkamy się na wakacyjnym szlaku za rok. Wracając do przerwy obiadowej w zajęciach, to powiem tak, że pyszny on był, ten obiad i bardzo smakowity. A potem poszliśmy do najstarszej cukierni w Kołobrzegu na ciastka i lody. Wracając do Portu Jachtowego zaliczyliśmy też Jarmark Solny. Po kolacji (już w Ośrodku) kontynuowaliśmy rozpoczęte zadania m.in. wielkie i małe malowidła. Sami zobaczcie jakie ekstra. I nie zapomnijcie zapytać dzieci o tłumaczenie tych prac. A póki co, to lecę spać. Kolorowych snów! >FotoGaleria(17)< >VideoFilmik(17)<
Czyżby to już koniec? Wszystko wskazuje na to, że nieuchronnie TAK. Tak dla naszych kolonijnych miłośników Koni jak i Żeglarstwa. Na początek pożegnaliśmy się z konikami. Ludzie, jak sobie pomyśle, że każdy z nich dzielnie znosił nas przez trzy tygodnie na swoim grzbiecie, to nie jestem pewny czy nasz marchewkowy bukiet jest w stanie im to zrekompensować. Ale wcześniej - wszyscy wzięliśmy udział w Turnieju Jeździeckim. Trzeba się było wykazać szybkością, dokładnością i sprytem. Kubuś, choć najmłodszy uzyskał bardzo dobre wyniki. Nie tylko nie dostał żadnych punktów karnych, ale też miał bardzo dobry czas. A jak mała Zosia sobie radziła! Jednak bezkonkurencyjna okazała się Wiktoria, której czas przejazdu wynosił 1, 23 min. W czasie Turnieju dzielnie kibicowali nam żeglarze, którzy po jego zakończeniu mieli możliwość dosiąść naszych konisiów. Byliśmy ich... no, instruktorami. Wiktoria pokazywała ćwiczenia na końskim grzbiecie, a ja też dzielnie prowadziłem obciążonego żeglarzem rumaka. No a potem było uroczyste zakończenie Kursu - ogłoszenie wyników, wręczenie dyplomów z pamiątkową srebrną przypinką w kształcie końskiej głowy(!) i oczywiście podziękowania naszym instruktorom za niezapomniany Kurs Jeździecki. Kadrze instruktorskiej wręczyliśmy upominki z Wiednia i kwiaty, a dla koników przygotowaliśmy bukiety z marchewek. Ale było radości w stajni! Acha, byłbym zapomniał! Na to nasze pożegnanie przyjechała ekipa telewizyjna i robiła wywiady z dzieciakami. Na koniec zaśpiewaliśmy wszyscy piosenkę "Konik" i pojechaliśmy na spóźniony nieco obiad. Spóźniony, no bo nie można było dzieciaków powyciągać ze stajni, a wszyscy mieli trochę mokre oczy. No, nie będę ściemniał - ja troszkę też. Po obiedzie rozpoczęliśmy przymiarkę do pakowania naszych bagaży, ale szybko odłożyliśmy to na później i polecieliśmy na plażę, bo zrobiła się przepiękna pogoda i na maszt wciągnięto "białą flagę", co jak wiecie oznacza, ze można się kąpać w morzu(!). Przerwy w pluskaniu się w falach wypełnialiśmy zabawami, z których największe wzięcie miała "Chusteczka blues". Przygotowywaliśmy też program na ostatni kolonijny wieczór. A po kolacji pojechaliśmy do kołobrzeskiej Reduty Solnej, gdzie w ramach zakończenia kolonijnego Szkolenia Żeglarskiego czekała nas Piracka Przygoda. Ludzie! Co tam się działo! Tego się nie da opisać - bitwa na worki, przeciąganie liny, walki na ręce, konkurs na wbijanie gwoździ, sztuczki z węzłami, gry, zabawy, śpiewy, tańce... a dla opornych to i prawdziwe dyby były też. Słowem zdaliśmy egzamin na prawdziwych piratów, na piątkę z plusem. A wszystko to prowadził najsłynniejszy pirat bałtycki - Waśko wraz z całą piracką załogą. Kulminacyjnym punktem tego wieczoru było wręczenie certyfikatów potwierdzających udział w kolonijnym Szkoleniu Żeglarskim. Wszyscy otrzymali też torby z kołobrzeskimi pamiątkami i takie fajne kapelusze. Ogłoszono też, że tytuł Najlepszego Żeglarza, Kadra tegorocznego Szkolenia jednogłośnie przyznała Mathiasowi Karpielowi. Już drugi raz tego dnia większość dzieciaków miała trochę wilgotne oczy, bo trzeba było się rozstać z naszymi Instruktorami. Podziękowaliśmy im bardzo za wspaniałą wakacyjną żeglarską przygodę, no i za wyrozumiałość i cierpliwość też. Wieczór zakończył się pirackimi harcami, a wracając do Ośrodka już w autobusie śpiewaliśmy szanty! >FotoGaleria(18)< >VideoFilmik18<
No tak... dzisiaj już wyjeżdżamy. Smutno tak jakoś bardzo. Po śniadaniu wybraliśmy się kolejny ostatni raz na plażę - ostatnie pamiątkowe zdjęcia. Potem pożegnaliśmy się z kierownikiem Ośrodka "Gacek", który na trzy tygodnie był naszym domkiem. Kilka minut później ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze zatrzymaliśmy się w znanej już nam Gospodzie "Bazyliszek", gdzie jak zwykle czekał na nas pyszniuutki obiadek. Do Warszawy przyjechaliśmy punktualnie. Podziękowaliśmy też panu Edwardowi - kierowcy naszego autokaru, za wspólne trzy tygodnie i anielską cierpliwość do nas. Zajęliśmy miejsca w przedziałach i chwilę potem ruszyliśmy w kierunku Wiednia. Po drodze dużo wspominaliśmy. To były trzy pełne niezapomniane wrażeń, tygodnie. A w Wiedniu na dworcu czekali stęsknieni rodzice... Oj, były powitania, pożegnania. Wielkie radości i smuteczki też! Ale i tak już się poumawialiśmy na spotkania, nawet w przyszłym tygodniu. Wypatrywaliśmy też pana Piotra, który pojechał do Wiednia samochodem z całym biurem i sprzętami, ale go nie było. No, bo obiecał jeszcze w Ustroniu Morskim, jak byliśmy juz w autobusie, że będzie na nas czekał na dworcu. Wiem, że wszystko w porządku, bo wiele razy dzwonił do autokaru i do pociągu, tylko warunki jazdy były ciężkie. Szkoda, no ale trudno. Pod jego nieobecność podziękowania, za te trzy tygodnie nad polskim Bałtykiem, od dzieciaków i rodziców odbierała pani Ania. Ale będzie opowiadania. Wszystkie dzieciaki już poodbierane, no to nie będę stał na tym dworcu jak ten kołek i też lecę do domu, bo jak tylko odeśpię, to biorę się za uzupełnianie mojego Dziennika. No to cześć i na razie! >FotoGaleria(20)<
...kilka dni później Bardzo mi Was brakuje. Dziennika na razie mniej, jeszcze trochę czasu upłynie zanim uporządkuje tysiące zdjęć. Jestem przekonany, że nie tylko dla mnie były to trzy, pełne wrażeń... i niezapomniane tygodnie. Cieszę się, że spędziłem je właśnie z Wami - starymi i nowymi przyjaciółmi. Wierzę, że w przyszłości będziecie chcieli odwiedzić miejsca, które poznaliście na trasie naszej tegorocznej polskiej, wakacyjnej przygody. Mam też wielką nadzieję, że Wasze znajomości i przyjaźnie utrzymywać będziecie przez długie, długie lata - czego Wam serdecznie życzę. Już teraz odliczam czas do naszego następnego spotkania - Polonijnego Zimowiska, bo to kolejna wyprawa, gdzie pewnie znowu się spotkamy. Niektórzy to już nawet teraz się zapisali! Kochane dzieciaki! Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę Wam wspaniałej reszty wakacji, udanych wyjazdów i szczęśliwych powrotów. A na koniec jeszcze, podsumowujący naszą kolonię okrzyk: Ale Fe, ale Fe, ale Fenomenalnie było! Do zobaczenia. Wasz ulubiony zresztą, wirtualny Kolonista – KUBUS.
|